niedziela, 26 października 2014

Targi Książki w Krakowie 2014 - fotorelacja!

Targi.
Jak to słowo pięknie brzmi.
I ile czasu czekałam, by ponownie móc je wymówić!
Zapraszam na relację z moich drugich Targów Książki. Może nie aż tak dobrych jak warszawskie, ale i tak niezapomnianych ♥

Z kochaną Julką Gorol:)

Zaczęło się od problemów z samochodem. Na kilka godzin przed Targami byłam pewna, że nie pojawię się na nich! Nie było to przyjemne. Ale w końcu się udało. Co prawda nie o 11, a o 15 (przez to nie zdążyłam na spotkanie blogerów), ale jednak. 
Na początku trafiłam na Abigail i Julie Wellgins. Niestety nie mamy żadnego zdjęcia, bo po kilkunastu minutach rozmowy dziewczyny już się zwijały. Zaraz potem natrafiłam na Julkę (zdjęcie wyżej) z bloga Wyznania Bibliofilki - obie strasznie się ucieszyłyśmy, bo byłyśmy pewne, że już się nie spotkamy, skoro dotarłam tak późno. Niedługo potem dołączyły do nas Gabi (Jane Rachel, Zanim zajdzie słońce), Patrycję (Patiopeę, Książki widziane oczami Patiopei) i Darię (Sophie Carmen, Book Reviews) i w takim składzie zwiedzałyśmy Targi. A było co zwiedzać! Dwie duże sale, duużo stoisk. Co prawda trochę słabiej zaopatrzonych niż w Warszawie, ale za to z książkami o niższych cenach. Nie można też nie wspomnieć o dzikich tłumach, jakie tam były (a korytarze niezwykle wąskie). Ale nie o tym będę  myślała wspominając Targi. Będę myślała o pięciu nowych książkach i wielu nowych znajomościach!

Julka, ja, Gabi, Daria.
Weronika, Gabi, ja, Patrycja. 

Drugiego dnia spotkałam się już tylko z Patrycją, z którą spędziłam cały dzień, oraz z Gabi i jej kuzynką Weroniką, którą miałam okazję poznać już w Warszawie. Zaczęłyśmy od spotkania z Niną Reichter, a skończyłyśmy na rozmowie z panią Magdą z Dreamsa. Dostałam nawet Freak City do recenzji:) Kupiłam także kolejne dwie książki i zgarnęłam całą masę przepięknych zakładek! Obeszłam też całe Targi kolejnych kilka razy, lepiej ogarniając już całość ze względu na o wiele mniejszy tłok. Sobota to jednak zły dzień na targowanie. 


Z Niną Reichter;)

I z Patrycją, choć akurat coś mówiłam, kiedy było robione zdjęcie. 

A teraz pora na nabytki!



  • Nicholas Sparks - Najdłuższa podróż, 27 zł
  • Kathrin Schrocke - Freak city - egz. recenzencki od Wydawnictwa Dreams
  • Diane Chamberlain - Sekretne życie Ceecee Wilkes - 28 zł
  • Matthew Quick - Wybacz mi, Leonardzie - 25 zł
  • Matthew Quick - Prawie jak gwiazda rocka - 25 zł





I to chyba tyle. Chyba nie muszę po raz kolejny mówić że było epicko. 
Do zobaczenia w maju!

niedziela, 19 października 2014

O miłości do słów (Złodziejka książek - Markus Zusak)

Zafon w którymś ze swoich dzieł powiedział, że książki są jedynymi przedmiotami na świecie, które nie zostaną skradzione, choćby pozostały opuszczone i dostępne dla każdego. Bo rzeczywiście - można kraść żywność, ubrania, wszelkie dobra materialne. Ale książki? Ukraść chciałyby je jedynie osoby, które i tak z pewnością by tego nie zrobiły. One, i pewna mała zachudzona blondwłosa dziewczynka mieszkająca w Trzeciej Rzeszy.

Matka Liesel Meminger nie może dłużej opiekować się nią i jej młodszym bratem. Dzieci mają zatem trafić do rodziny zastępczej. W drodze umiera jednak chłopiec, a jego siostra musi sama stawić czoła nowemu miejscu i nowej rodzinie. Nękana głodem, widmem wojny i wyśmiewaniem się innych dzieci znajduje zajęcie, które osładza jej samotne chwile. Czytanie. Tak spędza dnie: czytając książki i od czasu do czasu kradnąc je ze swoim przyjacielem Rudym. Do czasu, aż jej rodzina podejmuje się popełnienia najgorszego możliwego przestępstwa: udzielenia schronienia Żydowi. 

Okej, zakładam że nie ma potrzeby wyliczania, że każdy Złodziejkę książek chwalił, że był szum, film, "geniusz a nie książka" i co tam jeszcze. W zasadzie mogłabym to rozwinąć, gdybym wszystkie te opinie podzielała. A tak nie jest, w każdym razie nie do końca. Dlaczego? Przekonajcie się sami.

Styl Zusaka jest niezaprzeczalnie piękny, poetycki, pełen czarnego humoru i dosadności. Jego słowa wypowiadane przez usta narratora w postaci Śmierci z pewnością zyskują wiele nowych znaczeń i brzmień. Mnie jednak nie przekonały. Powiedzcie, że nie mam dystansu do tych spraw, do śmierci i cierpienia. Rzeczywiście: nie mam. Ale wyjaśnijcie mi, proszę, co jest poetyckiego w wojnie i bólu? I czy to naprawdę jest temat do pustego filozofowania? Według mnie nie. A pseudogłębokie i pseudooryginalne rozważania w rodzaju "zabił się, bo kochał życie" wydają mi się nie na miejscu. Zabił się, bo była wojna. I tyle. 

O wiele ciekawszy wydaje mi się natomiast wątek samej Złodziejki. Na upartego można by stwierdzić, że był odrobinę naciągany, ale na pewno niesamowicie wciągający. Czytałam, czytałam, i nie mogłam przestać! To jest mocna strona tej książki: nawet wystrzał armatni nie zdołałby oderwać od niej zaczytanego odbiorcy. Bohaterowie także szybko zaskarbiają sobie sympatię. Ciężko było mi z nimi rozstawać, ale i ciężko patrzeć na ich błędy. A przynajmniej niemądre decyzje. Niewiele brakowało mi do wrzaśnięcia na głos "nie rób tego!" w pewnym momencie. Wątpię jednak, by jakiekolwiek słowa zdołały przekonać bohaterów Złodziejki książek, kiedy raz podjęli decyzję. Nawet jeśli cała ta książka ma za zadanie uświadomić czytelnikowi właśnie wagę słów. Gdybym miała krótko scharakteryzować Złodziejkę, brzmiałoby to tak: przyjaźń, poświęcenie, miłość, cierpienie, słowa, słowa, słowa. 

Poza tym nie miejcie mnie za jakiegoś potwora. Dzieło Zusaka naprawdę mnie poruszyło! Wycisnęło ze mnie nawet kilka łez... Ale nie poruszyło bardziej, niż inne książki o tej tematyce. Umówmy się, że wszystko co dotyczy Holokaustu. jest przejmujące. Niby jest to taki trudny temat, ale tak naprawdę jakkolwiek by się o nim nie napisało, to wywołuje to łzy. Historia broni się tu sama, styl jest nieważny. Więc nawet kiedy ceną nietuzinkowej narracji jest klasyczny przykład przerostu formy nad treścią, łzy przyjdą same. Jednakże zdecydowanie polecić wam mogę lepsze, a poniekąd podobne książki. Szare śniegi Syberii na przykład. 

Trochę rozczarowałam się Złodziejką książek. Nie, nie będę wspominać jej źle. To była naprawdę dobra książka, może nawet kiedyś wrócę do niej. Dobra, lecz nie genialna, co zdają się sugerować wszyscy, którzy choć raz mieli ją w rękach. Niestety złodziejka książek nie zdołała ukraść mojego serca. Ale... i tak polecam. 

wtorek, 14 października 2014

"Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym jesteś ty."

Myślę, że w ciągu znajomości ze mną zdążyliście się zorientować, że za fantastyką nie przepadam. Unikam jej. Czasami jednak nie mam wyjścia i muszę zacisnąć zęby... Przykładowo w sytuacji, gdy książka omawiana jest w szkole. Uwierzcie, że słowo "wiedźmin" wypowiedziane przez moją polonistkę nieźle mnie przeraziło! Czy było aż tak źle, jak myślałam? Dowiedzcie się sami!


Ciężko jest mi streścić fabułę tego jednego opowiadania, poniekąd wyrwanego zresztą zupełnie z kontekstu, jeśli nie zna się (jak ja) poprzednich tekstów Sapkowskiego. Mianowicie poznajemy wiedźmina imieniem Geralt (nie pytajcie mnie, kim jest wiedźmin, bo właściwie nie wiem tego do tej pory), który przemierza groźny las Brokilon w celu przekazania wiadomości od króla Venzlava najważniejszej z driad, Eithne. Po drodze spotyka Ciri - dziesięcioletnią, zbiegłą ze strachu przed rychłym małżeństwem księżniczkę - która okazuje się być kandydatką na kolejną driadę. Jako jedyna wie też, czym jest prawdziwe przeznaczenie.

Dochodzę do wniosku, że opowiadań Sapkowskiego nie powinno się czytać niechronologicznie (pomińmy tu decyzję oświaty). Przez pierwsze strony czułam się jak wpuszczona na zbyt głęboką wodę. Nie wiedząc nic o świecie wiedźmina, trafiłam do krwawego i mrocznego Brokilonu. Miejsca pełnego driad i nieraz przyprawiającego o dreszcz. Miejsca, które choć z początku stanowczo mnie od siebie odrzucało, to jednak... zostało przeze mnie czule pożegnane. Tak, dobrze słyszycie! Zupełnie się tego nie spodziewałam, ale świat wykreowany przez pana Andrzeja sprawił, że na jakiś czas zapomniałam o bożym świecie. Świat - a zwłaszcza postacie. Geralt okazał się być intrygującą, nietuzinkową postacią z przeszłością, o której chętnie dowiedziałabym się więcej. Witałam też z uśmiechem każdą stronę z udziałem Ciri - rozpuszczonej, ale i tak dość sympatycznej dziewczynki. Poza tym śmiałam się w głos z poczucia humoru Freixeneta, opiekuna Ciri. A właśnie, poczucie humoru! Trzeba przyznać, że Sapkowski włada niebanalnym i wielowymiarowym dowcipem, który zaskakuje swoją prostotą na zmianę z wyrafinowaniem. Jego ostrze pada na zmianę w różne aspekty brokilońskiej rzeczywistości, jednak uważny czytelnik dostrzeże analogię pomiędzy lasem a realnością. W Mieczu przeznaczenia kryje się wiele życiowych prawd.

Nie ma przeznaczenia - jego własny głos. - Nie ma. Nie ma. Nie istnieje. Jedynym, co jest przeznaczone wszystkim, jest śmierć. 

Jeśli do tej pory skłonna byłam mówić, że fantastyka jest nijaka i mdła, jestem gotowa całkowicie zmienić zdanie. Najwidoczniej jednak po prostu trzeba ją umieć pisać. I wtedy nawet jeśli nie przepada się za "magicznymi" stworzeniami, nie można nie docenić warsztatu autora. A w tym wypadku jest co chwalić! Pan Andrzej ma specyficzny styl: trochę wulgarny i niepozbawiony podtekstów erotycznych, a poza tym szorstki, dosadny. Męski. Nie zmienił on całkowicie mojego nastawienia do tego gatunku, jednak z ręką na sercu mogę powiedzieć, że gdyby Sapkowski pisał cokolwiek innego aniżeli fantasy, czytałabym go regularnie i z jeszcze większym zadowoleniem. 

Nie jestem pewna, kto będzie bardziej tą recenzją zdziwiony: ja czy Wy. Ale cieszę się z tego. Spodziewałam się, że czytanie Miecza przeznaczenia będzie drogą przez mękę, okazało się natomiast przyjemnością! Nie mówię, że stanę się wielką fanką Sapkowskiego, ani nawet że przeczytam kolejne jego opowiadania. Ale nie mówię też, że tak się nie stanie i zapewniam, że nigdy nie usłyszycie ode mnie złego słowa na temat Wiedźmina. To może być najlepszą rekomendacją, jeśli brać pod uwagę moją ogólną opinię na temat tego gatunku książek. W tym konkretnym przypadku możecie śmiało i bez obaw sunąć do biblioteki. Może nie pokochacie Brokilonu, ale na pewno się też nie zawiedziecie. Polecam.

piątek, 10 października 2014

Sprostać byciu la reine (Maria Antonina #2 - Juliet Grey)

Znacie to uczucie, kiedy kończycie czytać niesamowitą (przez wielkie N!) książkę i jedynym, czego chcecie od życia, staje się lektura jej kolejnego tomu? 
Zatem wiedzcie, że na drugą część Marii Antoniny rzuciłam się niczym mocno wygłodniały człowiek na chleb. I chyba nie muszę wspominać, że od razu zaopatrzyłam się także w część trzecią, aby nie doświadczać raz jeszcze tego nieprzyjemnego, acz niezupełnie pozbawionego uroku uczucia... Zapraszam na recenzję jednej z najlepszych serii ever!

Antonina i Ludwik wstępują na tron. Nie jest jednak łatwo rządzić Francją, która coraz bardziej buntuje się, narzeka na głód, zarzuca dworowi rozrzutność, a samej królowej niemal wszystko, co tylko może. Tymczasem król wciąż nie robi nic w kierunku spłodzenia delfina, a monarsza para coraz bardziej się od siebie oddala...

Liczyłam oczywiście na to, że W Wersalu i Petit Trianon okaże się równie czarująca i hipnotyzująca jak tom pierwszy. Skłamałabym mówiąc, że rzeczywistość zupełnie się z moimi oczekiwaniami nie mija, ale na szczęście minimalnie. Przede wszystkim zwalnia tu akcja. W pierwszej części cały czas można było na coś czekać - a to na przybycie Generałowej Krottendorf, a to na opuszczenie Austrii przez Antoninę. W drugiej jest już trochę inaczej - głównie przez to, że przez znaczną część książki oczekujemy jedynie ewentualnego pojawienia się delfina, któremu, powiedzmy, nieśpieszno jest na świat. Poza tym jest też o wiele więcej polityki, reform i decyzji, a jakby mniej samego Wersalu. Jednak nie martwcie się, bo między czytelnikiem a pałacem tworzy się tak mocna więź, że już nic nie jest w stanie jej przerwać - a cóż dopiero coś tak błahego jak krótkie chwile nudy. Uwierzcie, że są one rekompensowane o wiele dłuższymi chwilami pełnymi napięcia i emocji! Poza tym o wiele bardziej zażyła robi się nasza relacja z la reine - królową. Cóż to za namiętna osoba! Marząca o gorącym uczuciu, a otrzymująca od męża jedynie ledwie letnie. Psychicznie nękana przez swoich poddanych, spragniona dzieci, uciekająca się w hazard... Och, zdecydowanie nie jest idealna. W którymś momencie nawet zdenerwowała mnie tak mocno, że zwyczajnie nakrzyczałam na książkę. Ale jest po prostu... ludzka. A tego nie zdaje się nikt nie widzieć, patrząc na nią wyłącznie jako na la Majeste, a nie jak na człowieka. Może popełniła trochę błędów, ale czy sami nie popełnilibyśmy na jej miejscu podobnych? Patrzę na tę książkę jako na próbę przywrócenia jej honoru, usprawiedliwienia jej. Okej, coś takiego może działa jedynie w książkach, a obiektywna prawda jest inna. Może. Ale według mnie nikt Marii Antoniny nawet nie próbuje usprawiedliwić. Oprócz Juliet Grey, rzecz jasna. A ja... ja po prostu chcę wierzyć, że ona naprawdę nie była taka zła.

W Wersalu i Petit Trianon nie musi się Wam spodobać, jeśli nie przepadacie za historią, czasami rewolucji francuskiej i nawet nie kojarzycie Ludwika XVI. Nie każdy w końcu może mieć tak fantastycznego nauczyciela historii jak ja. Spróbujcie jednak odsunąć uprzedzenia - spójrzcie na tę historię jak na błagalny krzyk umęczonej kobiety, natykającej się na coraz to kolejne przeszkody w życiu. Oczekującą na namiętną miłość, a dostającą jedynie namiętną nienawiść. A zresztą, spójrzcie na nią jak chcecie. Po prostu ją przeczytajcie, błagam! Może zakochacie się chociaż w połowie tak mocno jak ja?

Można przez cały dzień być otoczonym przez niezliczone twarze, a jednak jeśli żadna z nich nie jest twarzą osoby którą się kocha... (...) Gdybym mogła wyrazić jedno, jedyne życzenie, brzmiałoby ono: nigdy nie opuszczać twoich ramion"

poniedziałek, 6 października 2014

Jesienny stosik

Gdy tylko słońce chowa się, moimi oczami zaczyna się już zima.
I wcale się z tego nie cieszę. Czytanie owiniętym w koc i z herbatą w ręku jest przyjemne, ale jeszcze przyjemniejsze jest według mnie czytanie na leżaku w ogródku. Poza tym najpierw trzeba mieć na to czas, a ja nie mam go zupełnie. Nie żebym przemęczała się nauką, ale codziennie mam tańce, chór, inne próby muzyczne czy dodatkowy angielski. No i kościół, bo to trzecia gimnazjum. Jest też coraz szarzej i zimniej, dzień robi się krótszy... 
Nie, jesień to nic fajnego.
O wiele fajniejszy jest moim zdaniem stos, z którym dziś do was przychodzę. 


  • "Żaba" - Małgorzata Musierowicz - #skompletowaćJeżycjadę, z finty
  • "Pulpecja" - Małgorzata Musierowicz - j.w.
  • "Książę Parnasu" - Carlos Ruiz Zafon - zakup własny (niesamowita, jak to Zafon!)
  • "Dziedzictwo" - Katherine Webb - z wymiany (mam ogromne oczekiwania po Echach pamięci!)
  • "Bez skazy" - Sara Shepard - z finty
  • "Maria Antonina - Z Wiednia do Wersalu" - Juliet Grey - z finty (przecudowna!)
  • "Maria Antonina - W Wersalu i Petit Trianon" - Juliet Grey - j.w. (właśnie czytam i jest równie epicka, co pierwszy tom!)
  • "Maria Antonina" - Z pałacu na szafot" - Juliet Grey - j.w. (ogromne oczekiwania)
  • "Pamiętnik" - Nicholas Sparks - prezent urodzinowy od Darii:)
  • "19 razy Kathetine" - John Green - j.w.
  • "Osobliwy dom pani Peregrine" - Ransom Riggs - z wymiany
  • "Lawendowy pokój" - Nina George - efekt wymiany z Karolcią:)
  • "Niedokończone powieści" - Charlotte Bronte - egz. recenzencki od MG

Za co wziąć się, kiedy skończę W Wersalu i Petit Trianon (co zapewne nastąpi szybko, bo to jedna z tych książek, dla których jestem gotowa zarwać noc)? Za Lawendowy pokój, a może - spoza stosu - Złodziejkę książek?
No i tak poza tym, kogo zobaczę na Targach w Krakowie?

Miłego dnia! 

niedziela, 5 października 2014

Porzucona następczyni Jane Eyre...? (Niedokończone opowieści - Charlotte Bronte)

Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego jedni pisarze tworzą tyle dzieł, że trudno jest je policzyć, natomiast inni kończą zaledwie na jednym. I co w takim razie dzieje się z historiami, które powstają w ich głowach, a których nie spisują. Bo muszą jakieś w końcu powstawać, prawda? Ja już znam odpowiedź na to pytanie, jeśli chodzi o Charlotte Bronte. Na jego miejsce powstało jednak nowe: dlaczego ona nie dokończyła zaczętych powieści?!

Po tylu przeczytanych książkach Charlotte Bronte mam wrażenie, jakbym znała ją przez całe życie. Czytając słowa napisane przez nią, niemalże słyszę jej głos - ciepły, przyjazny, ale zaprawiony odrobiną nieokreślonego smutku. Czuć go tak wyraźnie, że jest mi jej aż szkoda - tym bardziej, że czytałam dwie biografie Charlotte i wiem, czym mógł być on spowodowany. Ale pomijając ten emanujący z kartek i poruszający serce żal, Niedokończone opowieści czyta się z niesamowitą prędkością i zainteresowaniem. Wszystko jest tu też jak zwykle barwne i żywe. Kolejne odwiedziny yorkshirowskich wrzosowisk przypominają mi już powrót do domu rodzinnego!

Do czynienia mamy z czterema zaczętymi opowieściami - Ashworth, Emmą, Państwem Moore oraz Historią Williego Ellina. I o ile w pierwszą z nich ze względu na jej 80 stron naprawdę można się było wciągnąć i w konsekwencji tym trudniej oderwać gdy już się skończyła, to Emma ma zaledwie dwa rozdziały. Wiedziałam o tym i spodziewałam się rychłego zakończenia, ale nie zmniejszyło to mojego żalu, że nie dane mi było poznać jej rozwinięcia. Czuję, że historia małej, lunatykującej, rozpieszczonej dziewczynki mogłaby przebić nawet Jane Eyre. Nie myślcie jednak, że tylko Emma przemówiła tak do mojej wyobraźni: o nieprawdopodobnie żywej i wielowarstwowej postaci pani Ashworth myślałam przez cały dzień i zastanawiałam się, ile podobnych do niej osób znajduje się w moim otoczeniu. A Historia Williego Ellina tak mnie poruszyła, że śniła mi się w nocy! Nie mogę przeboleć tego, że nie dane jest mi poznać zakończenia tych historii. Jednakże w tej sytuacji mogę jedynie myśleć o nich tak długo, aż sama wyobrażę sobie jakieś zadowalające. 

Zapoznanie się z Niedokończonymi opowieściami zdecydowanie jest obowiązkiem każdego szanującego się fana Charlotte Bronte. Przed zakupem musicie jednak pogodzić się z tym, że jest to jedynie swojego rodzaju demo książek Bronte, a pełna ich wersja jest nieosiągalna. Jednak czy nie jest to lepsze niż nieprzeczytanie zalążków tych naprawdę - jestem pewna - epickich powieści? Moim zdaniem tak - i dlatego gorąco polecam wam tę książkę. 

To taka prawda, że najszczęśliwsi pośród nas, mają smutny wewnętrzny pokój z zasłoniętą niszą ukrywającą jakąś tajemną niedolę, której samo wspomnienie przesłania chmurą całe słońce ich życia.



Za możliwość zapoznania się z Niedokończonymi opowieściami
serdecznie dziękuję wydawnictwu MG!