Ameryki nie odkryję mówiąc, że rok 2013 się kończy. Do tej pory mówiłam wszystkim, że ten rok był dla mnie nijaki i chciałabym już zacząć nowy. O tak, mam plany na 2014, i to wielkie. Ale dopiero z chwilą, gdy zaczęłam pisać tego posta, dostrzegłam swoją pomyłkę. Przecież na dobrą sprawę w 2012 roku nie blogowałam jeszcze w ogóle, czym są w końcu pierwsze trzy miesiące... Pamiętam, jak widziałam te wszystkie podsumowania roku, ale sama nie mogłam jeszcze takiego napisać. Chyba byłam ciekawa, czy wytrzymam tyle w blogosferze - a tu proszę. Warto dodać, że pierwszy raz przeczytałam taką liczbę książek (77) w jednym roku! Tak, 2013 nie był dla mnie rokiem nijakim, a wręcz przełomowym. Przecież to właśnie w tym roku podjęłam wszystkie swoje współprace, poznałam bliżej różne blogerki i blogerów, natomiast na prywatnym koncie mam pierwsze wagary z nową klasą, letnie wieczory i ogniska, najcudowniejsze wakacje w swoim życiu. Nie wątpię w to, że 2014 będzie jeszcze lepszy, ale i ten będę wspominać naprawdę dobrze. Regret nothing.
Chciałam znaleźć 10 najlepszych książek, jakie przeczytałam w 2013 roku. Albo chociaż 5 - żeby było okrągło i uroczyście. Okazało się to jednak niewykonalne, ponieważ takich najważniejszych książek było dokładnie 6. Pominięcie którejkolwiek byłoby niewybaczalną wobec niej zbrodnią.
Zacznę od Lśnienia (Stephen King). Świetnie pamiętam, jak z każdym dniem lektury coraz wcześniej zamykałam książkę, bo atmosfera robiła się bardziej straszna. Pierwszego dnia skończyłam o pierwszej w nocy, drugiego o jedenastej, natomiast trzeciego już o osiemnastej (i co z tego, że robiło się ciemno dopiero o dwudziestej drugiej). Nie mogłam spać kilka dni, jak nie tygodni z rzędu - w ciemnościach patrzyłam na drzwi (spoiler!) bojąc się, że jakiś szaleniec zaraz wyrąbie w nich dziurę siekierą i wsadzi w nią głowę, brrr. Mimo to - książka fenomenalna. No i dalej: w wakacje byli u mnie kuzyni i oglądaliśmy razem ekranizację. Mimo że czytałam przedtem książkę, i tak bałam się najbardziej. Pamiętam, jak po skończeniu poszłam do łazienki, gdzie była rzecz jasna (spoiler!) wanna - a oni zgasili mi światło. Darłam się jak opętana i do tej pory nie mam pewności, czy nie usłyszeli mnie czasem sąsiedzi.
Kolejnym tytułem jest Cukiernia pod Amorem (Małorzata Gutowska-Adamczyk). Pokochałam całą serię - genialny dziewiętnastowieczny klimat, charakterystyczna polska szlachta, miłość, nienawiść, zdrady, bale i przepyszne jagodzianki - czego chcieć więcej od życia? Dodatkowo we wrześniu byłam na spotkaniu autorskim z panią Małgosią, które to wspominam niezwykle ciepło. Tak samo zresztą jak sam moment czytania książek. Pamiętam, jak zamówiłam sobie drugi i trzeci tom i nie mogłam usiedzieć w miejscu w dniu, w którym spodziewałam się listonosza. To był chyba jeden z pierwszych naprawdę ciepłych dni - w każdym razie pierwszy raz miałam na sobie krótkie spodenki i jak tylko odebrałam paczkę, pobiegłam do piwnicy po leżak, rozłożyłam się z nim w ogrodzie i zaczytana nawet nie czułam chłodu (jaki panuje zazwyczaj, gdy po raz pierwszy zakłada się krótkie spodenki).
Dalej: Cień wiatru (Carlos Ruiz Zafon). Barcelona, masa książek, tajemnica, i wielka zakazana miłość. Słowem: wzór na książkę idealną. To też świetnie pamiętam. Przede wszystkim byłam wtedy chora, więc czasu na czytanie miałam ile wlezie. O ile dobrze pamiętam, zastanawiałam się czy opłaca się zaczynać kolejną książkę o wpół do dwunastej w nocy. I było warto, oj byłooo.
Na trzecim miejscu znajdzie się Wielki Gatsby (Francis Scott Fitzgerald). Tę pozycję czytałam z kolei na trzydniowej wycieczce do Zwierzyńca z babcią. Wczesny XX wiek, Ameryka, jazz, Murzyni, gangsterzy... kocham takie klimaty. A dodatkowo - niepowtarzalny główny bohater i takaż miłość. Wielkie przesłanie i w ogóle wielka książka. Dowód na to, że objętość nie musi być ogromna (Gatsby ma jakieś 180 stron), żeby stworzyć arcydzieło.
W moim sercu pozostaną także na długo Papierowe miasta (John Green). Książkę czytałam z Darią na skypie (i to była pierwsza książka, którą tak czytałyśmy), co już samo w sobie niesie za sobą masę wspomnień i skojarzeń. A dodatkowo pozycja emanuje poczuciem humoru i nie przeszkadzającą mu głębią, przesłaniem. Mój egzemplarz Miast (a w każdym razie margines prawie każdej strony) jest cały zabazgrany różnymi notatkami sporządzanymi na bieżąco - rzecz jasna ołówkiem. O tak, niesamowita książka.
No i ostatnia, ale nie mniej przez to ważna - Przeminęło z wiatrem (Margaret Mitchell). Przeciwnie nawet. Jest to najpiękniejsza książka, jaką czytałam w całym swoim życiu - z najważniejszym przesłaniem, najbardziej niezwykłą, najoryginalniejszą i najbardziej godną podziwu główną bohaterką. Jakkolwiek to nie zabrzmi, zmieniła cały mój światopogląd, a nawet życie. I szczerze to nie wiem, jakby to było, gdybym nie przeczytała Przeminęło.
Rzecz jasna przeczytałam całą masę innych książek, które także wspominam bardzo dobrze, ale nie wyróżniają się w taki sposób z tłumu.
Ciekawa jestem, jakie książki będę wymieniać za rok o tej porze. Bo że będę tu wtedy z Wami, wątpliwości nie mam. Jeśli chodzi o postanowienia - to owszem, jest jedno. Zależy jak na to patrzeć, może dwa. Ale nic nie mówię, bo kto wie czy to nie jest jak z życzeniami... jeszcze się nie spełni.
Goodbye, 2013.
2014, please be good.