W mroźne kwietniowe dni zeszłego roku miałam okazję sięgnąć po Wybranych Była to w tamtym czasie jedna z najbardziej rozgłaszanych książek w całej blogosferze i w ogóle Internecie, więc naturalnym ciągiem zdarzeń wzbudziła moją ciekawość. Pamiętam emocje, które we mnie wzbudziła i wszystkie superlatywy, jakie wyszły wtedy z moich ust pod jej adresem. Jednak w ciągu roku zupełnie zmieniły mi się gusta literackie - i do drugiego tomu mimo wszystko mnie nie ciągnęło. Patrzył na mnie błagalnie od listopada, leżał smutny i zapomniany, aż w końcu stał się niczym innym, jak moją udręką... Co nie spodobało mi się w książce, którą wszyscy pokochali?
Allie wraca do Cimmerii. Bardzo szybko dowiaduje się, że została przyjęta do Nocnej Szkoły; że w Cimmerii jest szpieg; o tożsamości swojej babci oraz innych brudnych sprawach. Jednocześnie musi stawić czoła wielu niewypowiedzianym pod koniec zeszłego semestru słowom i przekonać się, który z dwóch otaczających ją przystojnych chłopaków jest tak naprawdę wart jej uczuć. Oraz oczywiście odróżniać prawdę od kłamstwa.
Bez żadnych wstępów: moim zdaniem Dziedzictwo ma w sobie tylko dwie zalety. Pierwsza to przypomnienie z grubsza tego, co działo się w pierwszym tomie. Jestem wdzięczna, bo przez te 11 miesięcy niemal wszystko wyleciało mi z głowy. Natomiast druga - książkę czyta się szybko i dość sprawnie. I to chyba... tyle. Przejdźmy zatem do przyjemniejszej dla mnie części.
Na pierwszy ogień niech pójdą dialogi. Puste, żenujące, przeładowane kolokwializmami typu "a odwal się" czy "chyba robisz sobie jaja". No naprawdę, tak się już nawet nie mówi! Nikt mi nie wmówi, że ułatwiają szybkie czytanie, bo dialogi czyta się szybko w dosłownie każdej sytuacji. Jedyną ich cechą jest tylko to, że niemożliwie irytują. Monologi nie reprezentują zresztą wcale wyższego poziomu. "Biegnę, nie wiem gdzie ani po co, ale wiem, że nie mogę przestać" - ojej, życie Allie takie trudne. Powiedzcie mi tylko, gdzie tu jest sens.
O ile rozmowy są zdecydowanie niedopracowane, to opisy otoczenia są pod pewnym względem aż przepracowane. Czytelnik ma wątpliwą przyjemność zapoznawania się ze szczegółami typu, jak kto jest ubrany podczas śniadania, a jak podczas obiadu, i oczywiście co je wtedy i wtedy. Osobiście proponuję większe skupienie się na właściwej akcji, bo ta chyba też zgrzyta, skoro zupełnie nie zdołała mnie zainteresować. Jak wspomniałam, Dziedzictwo przeczytałam szybciutko - ale z dokładnym brakiem zainteresowania, co się stanie dalej, czy szkoła zostanie zaatakowana czy nie, z kim w końcu Allie łaskawie zadeklaruje się być. Poważnie, jakbym była odgrodzona od bohaterów grubym murem. Obojętności.
Dalej - od Dziedzictwa wieje schematycznością i banalnością. Szkoła z internatem, potyczki polityczne, intrygi, śmierć... nie brzmi znajomo? To już występowało w literaturze milion razy. A dodatkowo, zupełnie nie wiem czemu, dzieło pani Daugherty pod wieloma względami przypomina mi Harry'ego Pottera, z tym że magiczny wątek został tu zamieniony na bycie obrzydliwie bogatym. Przykładów mam naprawdę wiele, ale taki pierwszy z brzegu - tylko Allie widziała stale Gabe'a i nikt nie chciał jej w to wierzyć. No i powiedzcie, czy to nie przypomina sytuacji z Komnaty tajemnic.
"No cóż, kiedy twoje życie rozpada się na kawałki, czasem rozpadasz się razem z nim."
No i największy minus Dziedzictwa - trójkąt miłosny Carter-Allie-Sylvain. Zacznijmy od tego, że dwójka chłopaków praktycznie niczym się od siebie nie różni: przystojni, wysportowani, niemalże idealni. Ewentualną przewagą Sylvaina może być to, że jest cudzoziemcem. I to chyba tyle. Mają prawie identyczne charaktery, albo ich brak. Postacie z charakterami zazwyczaj zaskarbiają sobie moją sympatię bądź nienawiść. A bardziej ożywioną minę niż podczas czytania o ich miłosnych intrygach mam chyba w szkole na biologii...
Allie ma inną wadę, zupełnie przeciwną. Nikt jej nie zarzuci braku charakteru, bo przez nią wiele razy mało nie wyrzuciłam książki przez okno. Gdzie się podziała zbuntowana dziewczyna, która jeszcze rok wcześniej wciąż uciekała przed policją? Jedyne, co Allie teraz potrafiła, to użalanie się nad sobą, płakanie i powtarzanie "co mam zrobić?". A roztkliwianie się nad sobą to najgorsza i najbardziej denerwująca według mnie rzecz, jaką może robić człowiek - nieważne już czy żywy, czy fikcyjny.
Dziedzictwo strasznie mnie rozczarowało. Po tylu pozytywnych notach liczyłam na naprawdę dobrą książkę, ale po raz kolejny zapomniałam, że niestety dość rzadko zgadzam się z opinią ogółu. Kontynuacji Wybranych z pewnością nie będę mile wspominać i cieszę się tylko, że nie zmarnowałam na nią więcej niż tych 5 dni. Mimo to powstrzymam się z odradzaniem Wam książki - jeśli nie przeszkadzają Wam wymienione przeze mnie wady, a macie ochotę na coś lekkiego i niezobowiązującego, powinniście znaleźć tu coś dla siebie.
Moja ocena: 4/10