Kojarzycie historię młodego dilera snującego opowieść młodszej siostrze - Baśniarza?
Może zdążyliście też poznać losy chłopaka, który zgubił się w lesie i szybko stał się jego częścią, tracąc zupełnie kontakt z rzeczywistością - Dopóki śpiewa słowik?
Tym razem przychodzę do Was jednak z recenzją książki, która choć pod wieloma względami podobna do wymienionych dwóch pozycji, jest też zupełnie odeń inna. A poza tym jestem prawie pewna, że jej nie czytaliście.
Zatem...przenieśmy się na chwilę do Indii.
Fahrad to wychowany na ulicy złodziej, który nieoczekiwanie dostaje zadanie od boga Kryszny, aby uwolnić jego porwaną przez demona córkę. Chłopak ma miesiąc czasu na wykonanie misji - w przeciwnym wypadku księżniczka na zawsze wstąpi do królestwa zła. Nastolatek musi tylko dosiąść świętego tygrysa imieniem Nitish i uważać na depczącego mu po piętach Europejczyka... Ale moment, przecież to wszystko tylko baśń snuta przez przebywającą w haremie ósmą żonę radży, która, podobnie jak księżniczka, oczekuje śmierci? Może wszystko jest tu baśnią? A może nic?
Moje uczucia względem twórczości Antonii Michaelis nie są najpozytywniejsze. Jakkolwiek Dopóki śpiewa słowik przeczytałam z krótkotrwałym zainteresowaniem, to niesamowicie popularny Baśniarz mocno mnie rozczarował. Właściwie to nie wiem, co skłoniło mnie do sięgnięcia po kolejną książkę autorki. Zwłaszcza, że uplasowała się ona dokładnie pośrodku między dwoma pozostałymi jej powieściami. Tygrysi księżyc jest oryginalną i klimatyczną, ale niestety całkiem przeciętną historią.
Tematyka Indii nigdy nie jest złym wyborem. Przedstawienie kraju, w którym bogowie o wielu rękach są celebrowani na równi z przechadzającymi się po ulicach krowami, okazało się najmocniejszą stroną książki! Jest tu ukazane wszystko: od życia biednych uliczników, po przepych i bogactwo najzamożniejszych radżów. Podróż do Indii, nawet jedynie dzięki barwnie napisanej powieści, jest świetnym doświadczeniem. Szkoda więc, że autorka nie wykorzystała w pełni swojego potencjału do zastosowania lepszej narracji... Zdaję sobie sprawę, że miała być to baśń, więc język siłą rzeczy musiał być jak najprostszy. Chodzi jednak o to, że wszystkie powieści Michaelis są do siebie tak podobne, iż zaczyna to być irytujące. Zbliżone do siebie fabuły to jedno, ale identyczny sposób opisywania wszystkiego to drugie. Pani Antonia próbuje być jednocześnie poetycka, baśniowa, ale i groteskowa oraz świetnie władająca czarnym humorem. Moim zdaniem średnio jej to wychodzi. W końcu nie każdy może być Zafonem - także pod względem budowania napięcia. Akcja pozostawia wiele do życzenia zarówno pod względem dynamiki, jak i przewidywalności. I znowu: tak, to miała być baśń. Ale miała być nią także Dopóki śpiewa słowik, a jednak kilka razy zdołała mnie porządnie zaskoczyć. Samo wykreowanie sympatycznego, ale jednocześnie nie najbystrzejszego głównego bohatera, nie jest kluczem do napisania dobrej powieści.
Nie jestem zadowolona z trzeciego spotkania z Antonią Michaelis. Nie był to czas całkiem stracony, ale lektura dłużyła mi się i na pewno mogłabym wykorzystać spędzane nad nią godziny lepiej... Mimo wszystko uważam jednak też, że fani Baśniarza pokochają i indyjską jego wersję. W końcu opowieść jest drogą ucieczki. Choćby i do Indii.