Hej hej!
Dzisiaj przybywam do was z pierwszą częścią szybkiego cyklu postów, które postanowiłam opublikować. Będą one dotyczyły moich osobistych hitów roku 2014 - kolejno: książek, muzyki i godnych uwagi wydarzeń z życia pozablogowego. Filmy pomijam, bo obejrzałam ich tyle, że spokojnie mogłabym policzyć to na palcach, przy czym żaden poza Zostań, jeśli kochasz i obejrzanym wczoraj Życie za życie (mam nadzieję napisać dziś recenzję) nie zwróciły mojej uwagi.
A więc tak - "nominowanych" było wiele książek. Zapoznałam się z całą masą świetnych pozycji w tym roku! Zastanawiałam się nad około 20 tytułami, ale doszłam do wniosku, że wystarczy wymienić te, nad którymi nie mam żadnych wątpliwości. Tylko one zasługują na miano tych rzeczywiście najlepszych. Zatem z przeczytanych, jak na razie (kilka pewnie jeszcze dojdzie do Nowego Roku), 64 książek wybrałam 8 najlepszych. Kolejność bez znaczenia.
Zacznę od Marii Antoniny Juliet Grey. Całej serii, bo chociaż ostatni tom wciąż jest przede mną, to nie wątpię, iż będzie równie dobry, jak poprzednie, a może nawet lepszy? Cóż, nie mogę powiedzieć, jak wiele innych osób, że dzięki trylogii pokochałam historię, ponieważ kochałam ją już wcześniej. Ale nieszczęśliwym trafem złożyło się tak, że kiedy w szkole przerabialiśmy rewolucję francuską, to mój ukochany nauczyciel, który wzbudził we mnie miłość do przedmiotu, zachorował - a od nauczycielki na zastępstwie koniec końców wiele się nie dowiedziałam. Natomiast książki pani Grey, nie dość, że wzbogaciły mnie o wiedzę historyczną, to także o tę, że się tak wyrażę, od kuchni. Nie ma wiele książek, które wciągnęłyby mnie tak, jak te o Antoninie. Zapominanie o bożym świecie, chodzenie jak w amoku... tak, dzieła pani Grey gwarantują to wszystko.
Dalej, Millenium. Cóż to była za książka! Także i tym razem mówię o wszystkich trzech częściach, ale naciskam jednak na tę pierwszą, która bezapelacyjnie zajęła pierwsze miejsce. Jeśli powiedziałam, że przy Marii zapominałam o całym świecie, to przy książce Larssona to samo określenie zyskało tyleż większe znaczenie, co "nawałnica" przy "wietrzyku". Millenium jest po prostu genialne! Mistrzowsko skonstruowane, obfitujące w perfekcyjnie wykreowane postacie, nie pozwalające czytelnikowi normalnie funkcjonować! Jeśli chociaż w miarę regularnie odwiedzacie mojego bloga, to z pewnością wiecie, jak bardzo kocham zespół ludowy, do którego uczęszczam. A więc, Millenium wciągnęło mnie tak, że niemalże nie poszłam na ważną próbę, a było to w czasie szczytu mojej fascynacji folkiem!
Mistrz i Małgorzata. Nadal szybciej bije mi serce na dźwięk tego tytułu. Kolejna fenomenalna pozycja. Przezabawna w ten najbardziej ironiczny sposób, dziwna we wszystkie możliwe, trochę romantyczna, odrobinę przerażająca... i bardzo, bardzo diaboliczna. Rozumiecie, o co chodzi. Z przyjemnością przeczytałabym ją ponownie. Bułkahow uplasował się na samej górze listy najlepszych autorów tego roku.
Nie mogę nie wspomnieć o Annie Kareninie. To klasyczny przykład idealnego romansu. Główna bohaterka nie zawsze postępowała dobrze, i zdecydowanie nie zawsze tak się zachowywała... a jednak jej historia poruszyła mnie tak, jak mało która inna. Nie ma potrzeby mówić nic więcej.
Rose de Vallenord. Czy muszę wymieniać, co mianowicie pokochałam w kolejnej przeczytanej przeze mnie książce jednej z moich ulubionych autorek? Niesamowite portrety postaci kobiecych, namiętne romanse... to przecież już standard u Gutowskiej-Adamczyk. Teraz czekać tylko na Fortunę i namiętność!
Największym zaskoczeniem tego roku były natomiast Echa pamięci, pożyczone od nauczycielki z mojej szkoły. Cechują się wszystkim, co kocham w książkach - świetną historią miłosną, nostalgią tryskającą z każdej strony i piórem autorki niepozwalającym czytelnikowi choć na chwilę oderwać się od historii bohaterów. Jedyne, co mogło w tamtym czasie konkurować z dziełem Webb, to koncert Florence and The Machine!
Gra Anioła, Więzień nieba, Książę Parnasu. Cudownie jest mi wspominać te następczynie mojego ukochanego Cienia wiatru. Jedna jest lepsza od drugiej, w końcu to Zafon. Mój mistrz nad mistrzami, jeśli chodzi o napisanie perfekcyjnej pozycji gwarantującej największego możliwego kaca książkowego. Tak długotrwałym, że kiedy ze znajomymi zwiedzałam Barcelonę, myślałam o tym, że gdzieś pod naszymi stopami może kryć się Cmentarz Zapomnianych Książek. Nawet nie wiecie, jak marzę o kolejnym dziele autora.
I ostatnia już, ukończona kilka dni temu: Wnuczka do orzechów. Nie ma wielu słów do opisania jej równie trafnych jak: kochana. Po prostu. Nie znam lepszych i nie chcę udawać, że jest inaczej. Już starczy, że napisałam strasznie długą recenzję, która i tak nie oddaje moich uczuć... Jeżycjada zrobiła mi życie i kropka.
Tyle!
Zapraszam na kolejną część, która ukaże się na dniach!