Pewnej pięknej wrześniowej nocy zaczęłam czytać "Cień wiatru". I jakkolwiek moje wcześniejsze spotkania z autorem mogłam uznać kolejno za udane i umiarkowane, to pierwsza część "Cmentarza Zapomnianych Książek" okazała się być jednym z najlepszych dzieł pisanych, jakie przyszło mi czytać. A kolejna część, "Gra anioła"? Skłamałabym mówiąc, że oczekiwałam od niej czegoś konkretnego. Chciałam tylko książki, która chociaż w jakimś stopniu dorównywałaby pierwszemu tomowi. I udało się.

Jestem oszołomiona. Recenzję tę muszę zacząć od tyłu, bo boję, że nie wszyscy dotrą do końca - a przecież muszę Was jakoś przekonać, że dzieło Zafona jest jednym z ostatnich utworów na świecie, które mogłoby wylądować na Cmentarzu Zapomnianych Książek.
Oszołomiła mnie przede wszystkim siła przekazu. "Gra anioła" to taka walka żywiołów - schowane gdzieś między kartkami wszystkie możliwe emocje walczą o dominację, by kolejno oplatać nieszczęsnego czytelnika. I faktycznie - podczas lektury jęczałam zrezygnowana, śmiałam się w licznych momentach przesyconych czarnym humorem, krzyczałam na głos w chwilach grozy. Przeżywałam wszystko z głównymi bohaterami, którzy stali się moimi szczerymi przyjaciółmi bądź znienawidzonymi wrogami. Tak, w którymś momencie ta książka przestaje być tylko książką...
"Z czasem samotność głęboko wnika w ciebie i już nie chce stamtąd odejść."
"Gra anioła" przypomina też ocean - trzeba uważać, aby nie utopić się w nieodstąpionych tajemnicach, bo może skończyć się to pójściem na dno. Znaki zapytania i wątki namnażają się tu z każdą stroną, tworząc wiele nieprzeniknionych warstw. Pod tym względem "Gra..." różni się od "Cienia wiatru". Pierwsza część była romantyczna, porywająca, po prostu piękna. Natomiast druga - tajemnicza, mroczna, smutna, trochę przygnębiająca i niezrozumiała. Końcówka nic w tym względzie nie zmienia, chyba nawet jeszcze bardziej wszystko miesza. Wciąż trzeba czytać między wierszami. Jeśli wydaje ci się, że coś się wydarzy, to możesz być praktycznie w stu procentach pewien, że to się nie stanie - i tak będzie, jak chce autor. Biorąc to wszystko pod uwagę, spokojnie mogę stwierdzić, iż Zafon doszczętnie mnie zniszczył, potem poskładał, a następnie znowu zniszczył. I chociaż obecnie jestem totalnie załamana i książkowo skacowana, to jak mam nie nazywać go geniuszem?
Barcelona nadal zachwyca. Tym razem miasto zostało ukazane jako bardziej ponure, ale równie czarujące. Stare, opuszczone ruiny domów; posępne, ciemne zaułki. I dodatkowo niezwykle barwne, wyraziste postacie przechadzające się po nich. Każda w widoczny sposób różniąca się od poprzedniej; z własnym nietuzinkowym charakterem i emocjami. Długo by wymieniać wszystkich bohaterów, ale nie mogę zapomnieć tu o Davidzie, Cristinie, Isabelli, Pedrze, Corellim... i oczywiście o starym księgarzu, Sempere. Pójście ich śladami - choć może nie dosłownymi - kusi. Zdecydowanie, gdybym nie miała zagwarantowanej wycieczki do Barcelony w czerwcu, pewnie właśnie kupowałabym bilety na samolot.
Zakończyć tę recenzję mogę na wiele sposobów, ale żaden z nich nie wydaje mi się dość spektakularny, choć w jakiejś części oddający doskonałość "Gry anioła". Spróbuję jednak tak: Zafon w pewnym sensie zdaje się odwodzić czytelnika od podjęcia zawodu pisarza. Jednak pisząc tak wielką książkę, otrzymuje efekt dokładnie odwrotny...
Moja ocena: 10/10