sobota, 31 października 2015

Czy warto czekać na miłość? (Długi wrześniowy weekend, 2013)

Właśnie skończyłam jednak oglądać film - przysięgam, pierwszy od chyba pół roku, jeśli nie dłużej- który zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Wylądowałam więc tu, gdzie zwykle. Zapraszam na parę (ale dosłownie parę, bo niestety wyszłam już z wprawy) słów o "Długim wrześniowym weekendzie"!

Największe wrażenie zrobiła na mnie fabuła. Uciekinier z więzienia zmusza kobietę (w którą wciela się moja ukochana aktorka Kate Winslet), aby zaprowadziła go do domu. Mężczyz
na kuleje i chce przeczekać u niej poszukiwania policji. Rzeczywiście, w telewizji podają, że szukany jest skazany na 18 lat morderca. Frank twierdzi jednak, że jego intencje są dobre i nie chce narażać Adele... w tym celu przywiązuje ją do krzesła. Jednocześnie jednak wykonuje różne prace domowe, zajmuje się jej synem. A jeden dzień przeciąga się w kilka. Kilka dni, w ciągu których kobieta i jej syn Henry zaczynają zbliżać się do przestępcy.

Musicie przyznać, robi wrażenie! Jest rewelacyjna. Dopracowana, po prostu arcydzieło. Włączając film miałam nadzieję na ostry thriller, ale fakt, iż nie zastałam go, zupełnie mnie nie rozczarował. Produkcja Jasona Reitmana jest zupełnie inna niż się spodziewałam, ale wciąż bardzo dobra. Gra aktorska jest wyjątkowo dobra. Kate Winslet jak zwykle zachwyca, a Josh Brolin grający Franka potrafi nieźle przerazić. Thrillerem ciężko "Długi wrześniowy weekend" nazwać, ale napięcie nie opuszczało mnie przez całe dwie godziny. Film, poza świetną fabułą, jest też bardzo złożony. Poza rozwojem znajomości Adele i Franka możemy też obserwować jego przeszłość, za którą został skazany na prawie 20 lat, która z czasem ukazywana jest w coraz większym stopniu, aby w końcu przedstawić pełen obraz. Poza tym zabiegiem spodobał mi się także fakt, iż nie jest ona jednoznaczna i zmusza do refleksji. Podobnie zresztą jak cały film. W końcu nic nie jest czarno-białe.

Samo zakończenie nie usatysfakcjonowało mnie w stu procentach, ale z całego seansu jestem niezwykle zadowolona. Jeśli szukacie nieprzeciętnej produkcji, która wciągnie was bez reszty swoim nietuzinkowym wątkiem romantycznym i napięciem, które uniemożliwia swobodne odetchnięcie przez dwie godziny - to właśnie film dla was. A jeśli po prostu tak jak ja uwielbiacie Kate Winslet i macie ochotę na kolejną świetną produkcję z jej udziałem, też nie będziecie zawiedzeni. Gorąco polecam! 
Chyba nawet przeczytam książkę, na podstawie której powstał film. Pierwszy raz w tej kolejności.




Abstrahując od tej krótkiej recenzji (ale musicie obejrzeć ten film, naprawdę!), muszę przeprosić za to, że będzie to prawdopodobnie ostatni post na następnych kilka miesięcy. Nie mówię, że na zawsze, bo pewnie kiedyś znowu trafię na coś robiącego takie wrażenie, ale pomijając to, blog jest w pewnym sensie zawieszony. Ja jednak wciąż żyję i nie przestaję czytać świetnych książek. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy natknęłam się na niejedną, która zaparła mi dech w piersiach, przestałam odczuwać chęć dzielenia się tym. Nie żałuję. Blog nigdy nie miał być dla mnie obowiązkiem, zwłaszcza, że całą sobą realizuję się w swojej drugiej pasji, śpiewaniu, tańczeniu, graniu. Poznałam także przecudownych ludzi w mojej nowej klasie. Jest dobrze, a ja jestem szczęśliwa. I wolna - a nie czułam się tak, kiedy wiedziałam, że po przeczytaniu każdej książki muszę o niej pisać. Sprawia mi to o wiele większą przyjemność, kiedy czytam dla siebie. Zdaję sobie sprawę, i wy pewnie też, że pisanie podobnych do siebie recenzji nie mogło trwać w nieskończoność. Dobrze jednak, że jest z tym jak z domem - zawsze mogę wrócić. 
I czasem wciąż o was myślę, bo jednak blog w jakiś sposób ukształtował mnie taką, jaką teraz jestem. 
Trzymajcie się tak, jak ja robię to teraz. Nie wiem, czy od początku istnienia tego bloga byłam tak szczęśliwa, jak jestem w ostatnich miesiącach.
Całuję!
Emila