piątek, 28 czerwca 2013

Trafny wybór

Fundamenty egzystencji nas wszystkich na czymś się opierają - indywidualnie dla każdej jednostki. A gdy fundamenty runą, dzieje się coś strasznego. Wszystko zaczyna spowijać chaos i nic już nie jest takie jak przedtem.
Tak wygląda rzeczywistość mieszkańców Pagford od momentu, w którym dowiedzieli się, iż radny Barry Fairbrother nie żyje. Przygotowaniu do wyborów towarzyszy niezwykle napięta atmosfera, kłótnie wszystkich ze wszystkimi - rodziców i ich dzieci, nauczycieli i uczniów, biednych i bogatych. Kto wygra wybory? Jak to wszystko się skończy?


Muszę przyznać, że do "Trafnego wyboru" niezbyt mnie ciągnęło - głównie ze względu na tematykę. Zwyciężyła jednak ciekawość, co tym razem jedna z moich ulubionych autorek zmalowała. Nie po raz kolejny napiszę o moim szóstym, czytelniczym zmyśle. Bo choć nie potrafię sprecyzować, czego się spodziewałam, to z pewnością nie tego.

Już od początku w oczy rzuca się niełatwy, a nawet dość trudny język. Musiałam się mocno skupić, co w połączeniu ze stosunkowo ciężką tematyką, wyjątkowo wielką liczbą występujących wulgaryzmów - dosłownie na każdej stronie! - i męczącą dla mnie narracją (każdy rozdział dotyczył innego mieszkańca Pagford, a nie przepadam za takimi przeskokami)  nie wywoływało u mnie najcieplejszych odczuć. 

Pierwszym stronom historii towarzyszy przerażający natłok informacji (i postaci), które ciężko zapamiętać. Należy jednak przyznać, że po zaznajomieniu się z nimi nie krzywiłam się już pod koniec każdego rozdziału (co wcześniej oznaczało usilne przypominanie sobie, kim są pan x i pani y). 

Ta książka musiała być świetnym pretekstem dla Rowling, aby ta mogła zaprezentować swój talent w kreacji fikcyjnych bohaterów. Wszystkie rodziny - nie powiem Wam liczby, bo jest naprawdę duża - były przemyślane, dopracowane, a w ten czy inny sposób ich historie łączyły się ze sobą. Wszystko przypominało to niezwykle precyzyjną sieć pajęczą. Widać, że celem autorki było wyśmianie takich charakterów, jakich w Pagford pełno - wszystkie bowiem kryły sekrety, często gorsze od przysłowiowych trupów w szafie, skrywane pod maskami obłudy. 
Rowling mierzy się z wszelkimi trudnymi tematami. Autorka nie zna słowa 'tabu'. Dziwi mnie tylko, że według niej chyba nie istnieją rodziny bez żadnych problemów, normalne. A szkoda. 
Nie boi się bowiem słów takich jak: przemoc w rodzinie, narkomania, podcinanie sobie żył, ojciec gwałcący córkę, słowem - ludzkie dramaty. Osobiście wciąż czekałam na rozdział dotyczący Krystal, dziewczyny o mianie "największa puszczalska szkoły", której matką  była narkomanka na odwyku...  wciąż wracająca do nałogu. Kobietom groziła utrata Robbie'go, młodszego brata Krystal. W tej historii nic mnie nie poruszyło, jak to.

Muszę też przyznać, że realia małego miasteczka zostały przedstawione naprawdę dobrze. A wiem co mówię, bo przyszło mi w takim żyć odkąd pamiętam. Nie dziwiło mnie więc, że bohaterowie idący ulicą znali dosłownie każdego przechodnia.

Dlaczego więc ocena będzie tak niska? Tak jak mówiłam: przez ciężką tematykę, za którą właściwie nie przepadam (a wszak jest to moja opinia) i... akcja. Przez pierwszą połowę powolna jak mało która. Nie działo się w niej po prostu nic. Druga była o wiele lepsza, ale wciąż nie za ciekawa. Owszem, momentami było interesująco. Ale to mi nie przeszkadzało w odliczaniu do końca historii. 
Zachęcające napisy na okładce gwarantują mocną dawkę czarnego humoru. Pojęcia nie mam, gdzie jest ten humor. Ja zaśmiałam się ile, może dwa razy? Nie wiem, może mam inne poczucie humoru niż wszyscy. 
Swój honor Rowling ratuje wyjątkowo nieprzewidywalnym zakończeniem, jakich naprawdę mało w literaturze. I to właśnie ten finisz powoduje, że ocena jest taka, a nie jeszcze niższa.

Podsumowując: rozczarowałam się na "Trafnym wyborze". Te wszystkie intrygi, wszechobecna nienawiść i zazdrość...  nie robiły na mnie wrażenia. Być może faktycznie porwałam się na coś nie na moje siły, ale jak mówiłam - to moja opinia. A książka nie podobała mi się.

Moja ocena: 5/10

Wyzwania:
Przeczytam tyle, ile mam wzrostu: 3,1 cm

sobota, 22 czerwca 2013

Podróż do Miasta Świateł: Róża z Wolskich

"Najgorsza" książka to książka dobra, ale pozostawiająca po sobie niedosyt, często wywołany otwartym zakończeniem. Czasem jednak autorzy decydują się na ukojenie męki swoich fanów i piszą kontynuację, czasem prequele. Cieszę się, że tak było i w tym przypadku, ponieważ zakończenie serii "Cukiernia pod Amorem" zdecydowanie mnie nie ukontentowało! 

Tym razem przenosimy się do dziewiętnastowiecznej Francji, aby wraz z Różą Wolską (znaną nam z pierwszego tomu Cukierni) poznawać realia i rozmaite ciekawe zakątki ówczesnego Paryża. Poznajemy interesujące szczegóły z życia dziewczyny, a z czasem kobiety; lepiej rozumiemy jej działania w Zajezierskich
Na scenie pojawia się także Nina Hirsch, wykładowca historii sztuki. Prawie całe życie żyła pod pantoflem matki - zmieniło to dopiero poznanie Miłosza. Zaciekawiona problemami Igi Toroszyn, która przez liczne kradzieże obrazów Rose de Vallenord martwi się o portret Tomasza Zajezierskiego, postanawia odkryć przyczynę owych grabieży oraz prawdę o malarce. 

W tym momencie powinnam napisać o moich wymaganiach wobec utworu. Nic takiego jednak się nie stanie: żadnych sprecyzowanych oczekiwań nie miałam. Dlaczego? Bo po prostu wiedziałam, że "Róża z Wolskich" będzie dorównywała "Cukierni pod Amorem". Na razie powiem tyle: mój szósty czytelniczy zmysł nie zawiódł. 

Już przy pierwszych zdaniach książki mogłam poczuć, jak bardzo tęskniłam za stylem pisania Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk. Jest on bowiem dość charakterystyczny i od razu widać, że jest ona autorką obu serii. Posługuje się ona długimi, ale bardzo barwnymi, sugestywnymi opisami, których czytanie sprawia przyjemność. Język, którym operuje nie jest najprostszy, a wręcz ozdobny - aczkolwiek zrozumiały w odbiorze. Należy dodać, że styl wypowiedzi dziewiętnastowiecznych bohaterów diametralnie różni się od tych współczesnych. Sposób mówienia tych ostatnich niestety niemal mnie irytował, ponieważ odbierałam go jako przesadnie świeży. Idealnie komponował się z licznymi gadżetami, często od burżujskiej marki Apple. Cóż, czas nie stoi w miejscu... ale i tak wyczekiwałam z niecierpliwością na przeskok do Miasta Świateł. Jego klimat był bowiem oddany perfekcyjnie, podobnie jak atmosfera mojej ulubionej epoki jaką jest XIX wiek. Moje wspomnienia z wakacji w Paryżu wróciły - nawet te dawno zapomniane. Mam więc za co być wdzięczna autorce. 
"Mój mały Fabienie, być może nigdy nie zaznasz miłości - pomyślała z nagłym smutkiem. - Kto wie, czy to nie lepiej, miłość to bolesna choroba."
Akcja utworu znowu toczy się dwutorowo. Mamy zatem okazję poznać bliżej dwie kobiece postacie: Róży i Niny.  Postacie dosyć do siebie podobne, ale może to tylko pozory? Różę, czy też Rose odbieram jako postać szalenie intrygującą, złożoną, przemyślaną. Jest to kobieta silna, cięta, zdeterminowana. Nie było trudno jej polubić, czego nie można powiedzieć o Ninie. Osoba słaba, niekonsekwentna, dająca sobą manipulować raczej nie kwalifikuje się do mojego prywatnego rankingu ulubionych postaci. Obie kobiety łączył jednak fakt posiadania despotycznych matek oraz mały zasób pewności siebie. Podobieństwo z pewnością nieprzypadkowe. 

Bardzo ucieszyło mnie również to, że Gutowska-Adamczyk dała wskazówki dotyczące dalszych losów bohaterów Cukierni - przyszłość Igi Hryć oraz jej ojca nie jest już tajemnicą. Żałuję tylko, że wciąż nie wiem nic o znalezieniu się w podziemiach Gutowa Pierścienia Salomei...

Podsumowując: "Podróż do Miasta Świateł: Róża z Wolskich" to książka niezwykle ciekawa, której lekturę ciężko przerwać, tak samo jak ciężko opanować nieuniknione wypieki na twarzy czy usta co raz otwierane przez zaskoczenie. Akcja bynajmniej nie pędzi, ale nie jest to wada: utworem można się delektować. 
Historię polecam wszystkim fanom "Cukierni pod Amorem" i uspokoję Was: trzyma ona poziom, nie rozczarujecie się. Całą resztę natomiast zachęcam do lektury Cukierni. Książki są naprawdę godne polecenia i tyle na ten temat. 

Moja ocena: 9/10

Wyzwania:
Z literą w tle
Przeczytam tyle, ile mam wzrostu: 3 cm

piątek, 21 czerwca 2013

Zapowiedź: Sekret Julii



Nareszcie wiem, co muszę zrobić, wreszcie jestem
gotowa pomóc, wreszcie mam wrażenie, że może
tym razem będę w stanie utrzymać swoją moc pod
kontrolą, i muszę spróbować. 
Więc cofam się chwiejnie. 
Zamykam oczy.
I daję z siebie wszystko. 


Druga część bestsellerowej powieści "Dotyk Julii", która podbiła serca czytelników na całym świecie. 
Julia z Adamem uciekają z kwatery Komitetu Odnowy i trafiają do Punktu Omega, przystani dla dzieci o szczególnych zdolnościach. Wreszcie są bezpieczni. Sielanka zakochanych trwa jednak krótko. Julia poznaje sekret, który może przekreślić ich wspólne marzenia o szczęściu...


"Dotyk Julii" (moja pierwsza recenzja, ah te wspomnienia) bardzo mi się podobała. Jestem bardzo ciekawa drugiego tomu serii, a trzeba dodać, że jakiś czas temu moja nadzieja na niego umarła... Przy okazji: możecie się też spodziewać recenzji tomu 1,5 : "Destroy me" :)

sobota, 15 czerwca 2013

Lśnienie

Wszyscy czasem lubimy się bać. A świetnym sposobem na otrzymanie swojej dawki adrenaliny jest dobry horror . Nieważne - filmowy, książkowy, krwawy czy z odcieniem psychologicznym. Chociaż ten ostatni chyba najbardziej oddziałuje na ludzi. Boimy się takich, ponieważ to już nie tylko sam keczup i sztuczne kły... Szaleństwo jest bowiem realne. 

Jack Torrance wyszedł z nałogu i zamierza zacząć nowe życie wraz z nową pracą dozorcy w hotelu Panorama, gdzie przeprowadza się ze swoją żoną Wendy i synkiem Dannym. Hotel leży na odludziu, zimą zupełnie niedostępnym. Pięciolatka niepokoi przeprowadzka - ma przeczucie, że nic dobrego z tego nie będzie. Od dawna miał przeczucia... które z biegiem czasu okazały się słuszne. Wszystko zaczyna się od feralnego dnia, kiedy malec zajrzał do pokoju 217. Jego zawartość sprawiła, że Jack zaczął szaleć - w wielu znaczeniach tego słowa.

Stephena Kinga zna chyba każdy. Został on okrzyknięty niemal jednogłośnie królem literatury grozy. A ilekroć widziałam recenzję któregoś z jego licznych dzieł, w komentarzu mogłam tylko pisać ze wstydem, że przygodę z autorem mam dopiero w planach... Cieszę się, że już to się zmieniło i raduję, ponieważ wreszcie zrozumiałam co w Kingu widzą wszyscy jego fani. Z satysfakcją mogę powiedzieć: mieli rację.

Już po pierwszych stronach dostrzegałam te słynne cechy kingowskich utworów, a przede wszystkim długie (ale jakże barwne!)  opisy, często niepotrzebne dygresje. Słowem: gawędziarstwo z upodobaniem. Mimo to nie narzekam, bo choć w wielu takich momentach pragnęłam  przejścia do właściwej akcji, to przecież wiedziałam na co się piszę.
King posługuje się językiem przystępnym i dzięki temu "Lśnienie" czytałam nader szybko, ale niestety - posługuje się licznymi wulgaryzmami. Cóż, nie ma róży bez kolców.

Wszystkie postacie zostały nakreślone z pomysłem; były dopracowane. Trzeba jednak przyznać: były właściwie tylko trzy główne i dwie drugoplanowe (z czego jedna z nich - dyrektor hotelu - nie wnosiła nic do akcji, nadawała jej tylko klarowności). Mimo to, wnikliwość kreacji każdej z nich po prostu przechodziła ludzkie pojęcie! Dzięki narracji trzecioosobowej autor mógł zapoznawać czytelnika z motywami i anegdotami dotyczącymi każdego członka rodziny Torrance. Wszystko to powoduje, że ten bądź co bądź horror ma też charakter psychologicznego dramatu. Należy również dodać, że King zmierzył się z problemem alkoholizmu, a z potyczki wyszedł zwycięsko. Doskonale oddał, co czuje nałogowiec na odwyku.
 
Kolejnymi walorami będą: wartka akcja nabierająca tempa niczym rozpędzający się pociąg (nawet pomimo wspomnianych już opisów), czarny humor... i obiecana groza. "Lśnienie" miała być straszna - i była. I to jak! Po odstawieniu książki miałam miękkie nogi, w nocy nie mogłam spać, (SPOILER SPOILER) po rozdziale "w 217" bałam się wejść do łazienki, (KONIEC) w trakcie lektury podskakiwałam na najlżejszy dźwięk, a pod koniec czytałam już tylko w dzień. Chociaż może moje walące serce było skutkiem za mocnego zasugerowania się określeniem "najstraszniejsza książka Kinga"? Tego nie wiem. Ale dostałam to, co chciałam otrzymać i to jest najważniejsze.
 
Spodobał mi się także zabieg, jakim były niezliczone wypowiedzi w nawiasach - moim zdaniem myśli, które bohaterowie chcieli (powinni?) zatrzymać. Był to dobry pomysł, bardzo oddziałowujący na wyobraźnię.
 
Jedyny dostrzegalnym dla mnie minusem było, niestety, przewidywalne zakończenie. Ale biorąc pod uwagę to, że w najstrasznieszych momentach bałam się czytać dalej i marzyłam już o nim... nie ma co skarżyć się.
 
Podsumowując: "Lśnienie" spełniła moje oczekiwania pod wszystkimi względami. Jest to książka godna polecenia wszystkim fanom grozy i Stephena Kinga!
 
Moja ocena: 9/10
 
Wyzwania:

niedziela, 9 czerwca 2013

7 razy dziś

Dla każdego istnieje 'teraz' , choć nie każdy potrafi docenić chwilę obecną. "Przecież zawsze przyjdzie jutro. Po co cieszyć się teraźniejszością, przyszłość będzie lepsza."
Dla nas wszystkich przyjdzie wszak dzień, który będzie tym ostatnim. Jak wykorzystałbyś go? A co zrobiłbyś wiedząc, że dane jest ci przeżywać go w kółko od nowa?
 
Sam Kingston ma życie - według niej - idealne. Najlepsze przyjaciółki, najprzystojniejszy chłopak. Jest najładniejsza, najpopularniejsza, najwulgarniejsza. I pewnego razu, wracając z imprezy, umiera w wypadku samochodowym. Dzień 12 lutego zaczyna się ponownie, i jeszcze raz, i jeszcze raz. Sam rozgrywa go na różne sposoby. Dziewczyna dochodzi do wniosku, że chodzi w tym o coś więcej, może o rodzaj misji?
 Czy wreszcie nastanie 13 lutego?
 
Lauren Oliver jest autorką książki "Delirium", książki będącej na drugim miejscu wśród moich ulubionych. Całą serię pokochałam. Można się więc domyślić, iż miałam niezwykle wysokie oczekiwania wobec debiutu autorki. Czy książka sprostała moim wymaganiom?
"(...) Ale to przyjemne uczucie, bo nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć. Oczywście najczęściej nic się nie dzieje. Najczęściej jedna noc zlewa się z kolejną, tydzień z tygodniem, a miesiąc z miesiącem. I prędzej czy później wszyscy umieramy. Ale kiedy noc się zaczyna, wszystko jest możliwe."
 Od razu zauważyłam, że nie sposób poznać, iż jest to dzieło Oliver (choć czasami można dostrzec podobieństwa w stylu). Bohaterki posługują się przesadnym slangiem i dużą ilością wularyzmów, mają wygórowane mniemanie o sobie. Przyjaciółki kpią z Sam, ponieważ jest w czwartej klasie liceum, i jest jeszcze dziewicą. Zdaję sobie sprawę, że kreacja ich była zamierzona i nie wynika ona ze złego przekonania autorki o dzisiejszej młodzieży. Bynajmniej: ma ona charakter prześmiewczy. Utwór miejscami wręcz ocieka ironią - i to wcale nie Sam, która prowadzi narrację. Ironią pani Lauren. To wszystko jest jednak tak inne od znanego mi"Delirium", gdzie każda strona była gwarancją pięknej złotej myśli... "7 razy dziś" nie obfituje w takie wzniosłe przemyślenia, ale główna jej zaleta to przesłanie. Skłania ono do refleksji i zmusza do odpowiedzenia sobie na pytania o życie, śmierć, dziś i jutro.
 
Kolejnymi walorami są prosty w odbiorze język, klarowność tej historii - wszystko było dokładnie przemyślane przez Oliver - oryginalne wtrącenia z perspektywy czasu, często pojawiające się tytuły znanych piosenek (co sprawiało, że od razu zaczynałam je nucić) oraz humor. Śmiechem wybuchałam nie raz i nie dwa - bohaterkom można zarzucić wiele, ale na pewno nie brak umiejętności władania dowcipem.
Autorka posługuje się także plastycznymi opisami, dzięki czemu miałam dokładne wyobrażenie o wszystkim. Pisze - jak to ona! - tak, że nie można się oderwać... Chociaż swój udział w tym ma również wartka akcja.
"Może dla ciebie istnieje jakieś jutro. Może dla ciebie istnieje tysiąc kolejnych dni albo trzy tysiące, albo dziesięć. Ale dla niektórych isnitje tylko dziś. I tak naprawdę nigdy nie wiadomo."
 
Podsumowując: po "7 razy dziś" spodziewałam się trochę czegoś innego niż dostałam. Utwór jest miejscami przewidywalny; to samo tyczy się zakończenia (odgadłam je na około 20 stron przed). Jest zupełnie inny od "Delirium" i nie sięgajcie po niego, jeśli macie ochotę na powtórkę historii o Lenie. Ale sięgnijcie, jeśli chcecie lepiej zrozumieć sens naszego pobytu na Ziemi, znaczenie słowa "dziś".
Mimo wszystko jestem zadowolona, że sięgnęłam po tę książkę i mogę uczciwie powiedzieć: polecam.
 
Moja ocena: 8/10
 
Wyzwania:

środa, 5 czerwca 2013

Dziwne losy Jane Eyre

Sierota, wychowywana przez bliskich, którzy nie wywiązują się z zobowiązania opieki nad dzieckiem jakoby nad swoim własnym. Scenariusz dosyć znany, zarówno z literatury jak i z życia. Podobnie jak każda inna sytuacja dotycząca ludzkiej egzystencji - indywidualny dla każdego przypadku, odmienny od pozostałych. 

Dziesięcioletnia Jane Eyre męczyła się ze swoją wujenką i trójką jej dzieci odkąd pamięta. Kiedy wreszcie uznała, że ma dosyć, posłano ją do szkoły. Po jej skończeniu została nauczycielką; do Thornfield Hall przybyła, aby nauczać Adelkę - wychowankę szorstkiego, skrytego i pociągającego Edwarda Rochestera. Jak się później okazuje, mężczyzna ukrywa sekret równie mroczny jak on sam...

Muszę powiedzieć, że tęskniłam za tym prawdziwym pięknem XIX wieku w literaturze. Ostatnio nie było mi dane czytać książek godnie odzwierciedlających tę epokę, ale byłam pewna, iż tu się nie zawiodę. W końcu któż lepiej opisze epokę wiktoriańską, jeśli nie autorka sama żyjąca w tych czasach? I faktycznie: obraz XIX wieku został przedstawiony doskonale w każdym detalu, jego specyficzny klimat dawał mi się we znaki przez cały czas lektury. 
Charlotte Bronte posługuje się słownictwem, dzięki któremu jeszcze łatwiej jest utożsamić się z ówczesną codziennością. Autorka pisze obrazowo, sugestywnie i z humorem. Atmosfera tajemnicy (cóż z tego, że sedno tej tajemnicy zna niemal każdy) sprawiała, iż tempo czytania z bardzo szybkiego wzrastało do błyskawicznego, a od czytania nie można się było oderwać. Ponadto wiele razy próbowałam odgadnąć, gdzie rozgrywa się akcja (oczywiście poza tym, że w Anglii), ale było to niemożliwością. Autorka bowiem sprytnie ukryła to,  wszystko "iksując" - Jane mieszkała w hrabstwie X, mieście X, odwiedzała kościół X. Należy przyznać: podsycało to ciekawość.
"Uczucie nie słuchające rozsądku jest wodnistym napojem; lecz rozsądek nie poskromiony uczuciem staje się kąskiem tak gorzkim i twardym, że człowiek nie może go przełknąć."
Narratorką powieści jest sama Jane Eyre, a o swoich tytułowych dziwnych losach opowiada nam z perspektywy czasu. Dzięki temu zabiegowi możemy poznać najskrytsze myśli i uczucia głównej bohaterki. Natomiast odpowiednie wtrącenia i zwroty do czytelnika nadają utworowi wrażenie rozmowy przy herbacie z Jane. Samą jej postać uważam za ciekawą - może nie wyjątkowo oryginalną, ale za to wrażliwą.. i z charakterkiem. Jej osobowość odbieram jako mały paradoks (pozytywny) - bo jak pedantka może być porywcza? Polubiłam Jane, a obdarzenie sympatią głównych bohaterek nie zdarza mi się często. Chociaż gdyby nie bałaby się się ponieść uczuciu, myślałabym o niej jeszcze cieplej. Jej postępowanie skłaniało mnie do refleksji i przemyśleń: "jak ja postąpiłabym na jej miejscu?".
Rochester był dobrze nakreśloną postacią, dopracowaną i intrygującą. Jego działania były ściśle związane z tajemniczą przeszłością, której karty powoli i stopniowo się odsłaniały. 
Żadna z drugoplanowych postaci nie została przez autorkę zapomniana; wszystkie świetnie dopełniają całości obrazu.

Reasumując: "Dziwne losy Jane Eyre" to książka, którą zapamiętam na bardzo długo. Napisana z wyczuciem,  zaskakująca, wyciskająca łzy z oczu, wywołująca wypieki na twarzy. Jednym słowem: genialna. 
Z radością konstatuję także, iż moje pierwsze spotkanie z twórczością sióstr Bronte nie jest z pewnością ostatnim. Gorąco polecam!

Moja ocena: 9/10

Wyzwania: