niedziela, 16 lutego 2014

Przeminęło z wiatrem - od bestselleru do filmu wszech czasów

Niejednokrotnie spotkałam się ze stwierdzeniem, że bardzo trudno jest wybrać swoją ulubioną książkę. Jednak zdecydowanie się z tym nie zgadzam, nie rozumiem tego, i dlatego skieruję się teraz do osób, które niestety nie mają swoich ulubionych dzieł - już Wam tłumaczę, jakie to jest uczucie. Posiadanie ulubionej książki to obietnica śmiechu, łez i wzruszenia niezależnie od sytuacji, w której Ją czytasz. I oczywiście pocieszenia w chwilach smutku. To niezliczone wracanie do niej lub do jej fragmentów. Jest to też duma, kiedy natkniesz się na Ten tytuł w jakiejś gazecie czy telewizji. A także niepisana umowa między tobą a książką, że nigdy jej nie porzucisz i zawsze będziesz ją kochać. Jeśli brzmi to dla Was dziwnie, to musicie wiedzieć, że ulubionej książki kategorycznie nie traktuje się jak zwykłego stosu kartek, tylko jak przyjaciela od serca. Jest to zaledwie mikroskopijna część moich uczuć do "Przeminęło z wiatrem", tych prawdziwych i tak nie da się ubrać w słowa. Jeśli jednak choć w jakimś stopniu rozumiecie, jak mocno kocham tę pozycję, to możemy przejść do recenzji jej biografii wydanej na 75-lecie rocznicy premiery.

"Od bestselleru..." być może nie jest najbardziej porywającym dziełem świata. Może i faktycznie styl autorów nie należy do najciekawszych, a sama książka składa się w większej mierze z liczb (wydania, nakłady, lata, tantiemy etc). Jednakże jak dla mnie wszystko co tylko dotyczy "Przeminęło z wiatrem" jest już genialne i warte największych pochlebstw. No i rzeczywiście, ten dość rozwlekły (chyba tak go mogę nazwać?) styl doskonale wynagradzały mi różne anegdotki - na przykład, że Hattie McDaniel (filmowa Mammy) ze względu na swój kolor skóry nie mogła usiąść na widowni podczas premiery "Przeminęło...".

Wiele razy zastanawiałam się, jaką osobą musiała być Margaret Mitchell - czy podobną do Scarlett? "Od bestselleru..." bardzo przybliżyło mi jej postać. Zupełnie się ode mnie różniła - w charakterze i w poglądach o dalszych losach Scarlett i Rhetta. Zobaczyłam jednak, ile pracy musiała włożyć w swoje 1000-stronicowe dzieło. Chyba mogę zdradzić, że bardzo wątpiła w powodzenie swojego przedsięwzięcia, zastanawiała się nad "rzuceniem go w diabły"... Za to, że tego nie zrobiła, jestem jej najbardziej wdzięczną osobą na świecie. 
Książka wzbogacona jest także fotografiami - co prawda niezbyt licznymi, ale nader ciekawymi. Wiele zagranicznych okładek książki, plakatów filmowych i teatralnych, a dodatkowo sporo zdjęć autorki, jej rodziny i przyjaciół, a także samego Clarka i Vivien z dnia premiery naprawdę cieszyło moje oczy. 

Jak wspomniałam, może to i nie jest najbardziej wciągająca książka na świecie, ale ma jeden niezaprzeczalny, ogromny plus. Mianowicie jeszcze bardziej przypomniała mi o tym, jak mocno kocham "Przeminęło z wiatrem". I korzystając z tego, natychmiast zasiadłam do ponownej lektury. Jestem już w jednej trzeciej, i wiecie co? Ja znowu pieję z zachwytu nad urodą Rhetta, śmieję się z jego docinków pod adresem Scarlett i płaczę ze złości nad ślepotą tej ostatniej. Przeżywam wszystko po raz kolejny, już sama nie wiem który dokładnie. Dzieło Mitchell mnie ozdrawia, odnawia, odżywia i w ogóle wszystko co najlepsze. Z każdym na nowo przeczytanym fragmentem ponownie staję się nową osobą. I wciąż wynoszę coś świeżego z lektury. Nie pozostaje mi chyba nic innego, jak gorąco polecić "Przeminęło z wiatrem" wszystkim, którzy jeszcze książki Margaret nie czytali, a "Od bestselleru" każdemu fanowi książki. To wszystko jest tak piękne, magiczne, że nie sposób tego ująć w słowa. Niech więc najlepszą rekomendacją będzie moje szczere wyznanie, że kocham "Przeminęło..." całym, całym sercem. 

Moja ocena: 8/10

niedziela, 9 lutego 2014

Człowiek nietoperz

Morderców, zapewne nie bez słuszności, nazywa się szaleńcami. Kim trzeba być, aby odebrać bliźniemu ten najcenniejszy dar - życie? Z pewnością zabójcą nie może być nikt normalny, jednakże nie wyklucza to też jego zdolności trzeźwego myślenia. Zatem nie można przeciwnika lekceważyć - i wiedzą o tym główni bohaterowie kryminałów spod ręki wszelkich autorów, a już zwłaszcza tych doświadczonych. Do takich wliczam słynnego Jo Nesbo; od dawna chciałam sięgnąć po jego książki. Czy spełnił moje oczekiwania?

Norweski śledczy Harry Hole wyjeżdża do Sydney, aby zbadać kwestię pewnej zgwałconej i zamordowanej dziewczyny, jego rodaczki. Jednak chociaż zabójca wydaje się z początku oczywisty, to sprawa okazuje się o wiele bardziej zawiła, niż mogłoby się wydawać; równie złożona jak umysł nieznanego przestępcy. Czy Harry'emu uda się schwytać mordercę?

Australia zawsze była bliska mojemu sercu ze względu na to, że mam tam rodzinę. Jednak bardzo rzadko jest tam umiejscowiona akcja jakiejś książki, zazwyczaj trafia się na scenerię amerykańską. Nie powiem, że mnie to nie ucieszyło. Troszkę historii, upał, kangury, hippisi, Aborygeni i ich tradycje... no i tytułowy nietoperz - australijski symbol śmierci. Ponadto książka została podzielona na trzy części nazwanych jak postacie w przytoczonej aborygeńskiej legendzie. Biorąc to wszystko pod uwagę, naprawdę można było wczuć się w ten specyficzny klimat.

"Ludzka natura jest jak wielki ciemny las, którego poznanie nikomu nie jest dane w ciągu jednego krótkiego życia."
Cenię sobie sympatycznych bohaterów, a więc i to zadziałało na plus w "Człowieku nietoperzu". Rzeczywiście, Harry'ego nie sposób nie polubić - naturalny, szczery, z poczuciem humoru. A jego postać wydawała się tym bardziej realistyczna, im więcej miałam ze śledczym. Portret psychologiczny Harry'ego został nakreślony z niezwykłą precyzją. Zapoznawanie się z jego romansem z jedną z damskich postaci występujących w kryminale sprawia czytelnikowi przyjemność, efekt zupełnie odwrotny daje obserwowanie demonów przeszłości oplatających mężczyznę i duszących go niczym jeden z licznych australijskich węży.
Warto też wspomnieć o Birgitcie oraz Andrew. Chociaż o ile ta pierwsza, poza niewątpliwym zdobyciem sympatii każdego czytelnika, nie wnosi jakoś szczególnie wiele do akcji, to po pewnym czasie obserwowanie postaci Andrew skłania do refleksji. Nie chcę zbyt wiele wyjawiać, ale "Człowiek nietoperz" ma drugie dno zdecydowanie warte uwagi. Wydaje mi się, że nieczęsto można napotkać w kryminałach przesłanie, jakie niesie ze sobą ta książka.

"Człowiek jest zawsze sam, tylko czuje to o wiele lepiej, gdy opada swobodnie z wysokości sześciu tysięcy stóp nad ziemią."

Jeśli chodzi o samo morderstwo, to zostało ono zaplanowanie starannie i z pomysłem (nie chodzi mi o samo jego "wykonanie", bo pod tym względem rzeczywiście mogło być troszkę oryginalniej), jednak jak wspomniałam, nie chcę niczego zdradzać. W każdym razie spokojnie mogę stwierdzić, że Nesbo bawi się odbiorcą, naprowadzając go na różne tropy i równie szybko odwodząc go od nich. Nie zdziwiłam się, iż nie udało mi się odgadnąć tożsamości zabójcy - było to do przewidzenia. Jednakże zakończenie naprawdę mnie zdumiało, pod pewnym względem rozzłościło i wprawiło w podziw dla talentu autora.

Jestem bardzo zadowolona z mojego pierwszego spotkania z Jo Nesbo. Być może patrząc obiektywnie książka nie wyróżniała się niczym szczególnym, ale dostarczyła mi kilka godzin naprawdę dobrej rozrywki. Z czystym sumieniem - polecam. 

Moja ocena: 7/10


Za możliwość poznania losów Harry'ego serdecznie dziękuję portalowi juventum.pl

sobota, 8 lutego 2014

I nie było już nikogo

Kryminał kojarzy się kolejno z morderstwem, mrocznym klimatem, tajemnicą i kilkugodzinną rozrywką na wieczór. Ale na pewno nie z lekturą szkolną! Dlatego bardzo mnie zaskoczyło, że dzieło Agaty Christie - jakby nie spojrzeć, podziwianej przeze mnie Królowej Kryminału - znalazło się w kanonie książek omawianych w szkole. I oczywiście bardzo ucieszyło. Z przyjemnością wypożyczyłam "I nie było już nikogo" i zabrałam się za czytanie. Wrażenia? Oczywiście pozytywne. W końcu nie bez powodu jest to jedna z nielicznych lektur, które młodzież chwali.

Dziesięć osób podejrzanych o morderstwo dostaje zaproszenie na Wyspę Żołnierzyków. W swoich pokojach znajdują zapisane dziecięce wierszyki o dziesięciu żołnierzykach, które kolejno giną, a w jadalni - dziesięć porcelanowych figurek. Kiedy pierwsza osoba ginie w sposób łudząco podobny do tego z wierszyka, pozostała dziewiątka zaczyna coś podejrzewać - natomiast przy kolejnych ofiarach nie ma już żadnych złudzeń. Tymczasem okazuje się, że z wyspy nie ma żadnej ucieczki...

Christie znowu zaskakuje. "Morderstwo" jest zupełnie nietypowe, zdumiewające i oryginalne - naprawdę, nigdy wcześniej nie spotkałam się z podobną fabułą. Miejsce wszystkich zbrodni zostało umiejscowione na bezludnej wyspie, a więc krąg podejrzanych jest jasno określony i zamknięty. Dokładnie tak, jak lubię najbardziej. Aby dodać dynamiki, krąg ten stopniowo się zwęża. I robi się coraz ciekawiej - szybko okazuje się, że nikt nie jest tak niewinny, jak mogłoby się na początku wydawać. Pojawiają strach i nerwowa atmosfera; podejrzenia i otwarte oskarżenia. Wychodzą na jaw różne świństwa, o których nigdy by się nie pomyślało. Podobnie zresztą sprawa się przedstawia z samą osobą mordercy - mogę spokojnie powiedzieć, że choćbym do końca życia myślała nad jego tożsamością, to nigdy bym na nią nie wpadła.  
"Siedmiu żołnierzyków zimą do kominka drwa rąbało, jeden zaciął się siekierą - sześciu tylko pozostało"
Autorka nakreśla dziesięć wnikliwych, wyraźnie różniących się od siebie portretów psychologicznych. Poznajemy generała, sędzię, służącego, lekarza, nauczycielkę, policjanta, starszą oschłą panią i kilka innych osób. Jak wspomniałam, każde z nich jest podejrzane o morderstwo, choć żadne z nich nigdy nie zostało udowodnione. I podobnie jak charaktery wszystkich bohaterów, te zabójstwa też się od siebie tak różnią. Zarówno sposobami, jak i motywami. A gdy jesteśmy już przy motywach, to warto wspomnieć o demonach przeszłości oplatających ciasno wszystkie żyjące osoby, kiedy liczba figurek żołnierzyków gwałtownie się zmniejszała. Decydując się na narracje z różnych perspektyw, Christie idealnie oddała odczucia wszystkich postaci. Ich lęk połączony z szaleństwem może przyprawić czytelnika o niepokój, ale i podekscytowanie. A pomyślcie, że jedna z osób musiała być przecież obłąkanym mordercą - czujecie już ten dreszczyk?
"A ten jeden, ten ostatni tak się przejął dolą srogą, że aż z żalu się powiesił, i nie było już nikogo"
Jestem przekonana, że gdybym nie omawiała tej książki w szkole, to i tak bym po nią sięgnęła - widziałam przecież tyle jej pozytywnych recenzji, ale specjalnie czekałam na jej omawianie z klasą. Cieszę się jednak, że dzięki temu inni będą mieli okazję na spotkanie się z dziełem Christie. Jest to naprawdę interesujący, nietuzinkowy utwór, który umili każdemu jeden z tych długich zimowych wieczorów. Polecam - jest to nic innego, jak kawał dobrej literatury.

Moja ocena: 8/10

sobota, 1 lutego 2014

Stosik styczniowy!

Książek przybywa, a ferie się kończą... i wraz z nimi miejsce na półkach.
Naprawdę nie wiem, kiedy ja to wszystko przeczytam - w kolejce mam ponad 20 pozycji! I na dodatek nie mogę przestać się wymieniać i chodzić do biblioteki. Tak, straszna choroba, a ty i tak powiesz, że to photoshop. :c
Chyba nie mogę powiedzieć, żebym pod względem czytelniczym wykorzystała te ferie do maksimum, bo przeczytałam tylko 2,5 książki, ale za to miło spędziłam czas. Zwiedziłam Rzym, pospałam, pojeździłam na nartach, pospałam... może i marnowanie cennego czasu, a życie przecież takie krótkie, ale potrzeba snu jest silniejsza ode mnie. A czytać mogę też w gruncie rzeczy w roku szkolnym, ahah.



Od góry: 

  • "Inferno" - Dan Brown - z biblioteczki mamy
  • "Tygrysi księżyc" - Antonia Michaelis - wygrana w konkursie
  • "Dama Kameliowa" - Aleksander Dumas - z biblioteki
  • "Szare śniegi Syberii" - Ruta Sepetys - j.w.
  • "Mistrz i Małgorzata" - Michaił Bułhakow - pożyczona od koleżanki
Stos może nie należy do największych, ale za to jaką ma bogatą zawartość 
W przyszłym tygodniu możecie spodziewać się notki-niespodzianki dotyczącej mojej nowej pasji. Już się cieszę na samą myśl o pisaniu jej!
A tymczasem uciekam do "Człowieka nietoperza"...

Do wszystkich singlów: nie zwracajcie uwagi na nadchodzące Walentynki. No i pamiętajcie, że 1/12 roku już za nami : )

Całuję,
Ema