Upadek kojarzy nam się z czymś bolesnym i nieprzyjemnym. Często długo nie możemy powstać, przez co stoimy w miejscu przed długi - zbyt długi - czas. Zarówno dosłownie jak i metaforycznie. Po jakimś czasie dochodzimy jednak do wniosku, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Więc może warto upadać - aby odbić się w końcu od dna i... spadać w górę?
Ojciec Richard Rohr uważa, że życie można podzielić na dwie połowy. W pierwszej Twoim głównym zajęciem jest próbowanie ustalenia własnej tożsamości na tym świecie, dopieszczanie "naczynia". Natomiast w drugiej stajesz się wolnym ptakiem (lub jak wolisz, duszą) i dzięki temu możesz doskonalić siebie i innych. Franciszkanin próbuje dać czytelnikowi wskazówki, jak dobrze przeżyć obie połowy. Czy udało mu się to?
Styl ks. Rohra nie należy do najprzystępniejszych - jednak jest z pewnością adekwatny do poruszanych przez autora tematów. Błędy ludzkości (i sposoby na walczenie z nimi), sens życia, porównanie go do misji i obecność Boga w tym wszystkim to tylko niektóre z nich. A o czymś takim nie można mówić językiem prostym i trywialnym, prawda? Tak więc podczas lektury należy się skupić. Jeśli ma być to dla Ciebie problemem, lepiej po książkę w ogóle nie sięgaj - refleksja już z założenia ma stać się Twoim towarzyszem podczas poznawania poglądów ks. Rohra.
"Bóg wie, że wszyscy w takim czy innym sensie upadniemy. Często tragizujemy w obliczu wydarzeń, które dla Boga stanowią z pewnością codzienność i zdarzają się przynajmniej sześć miliardów razy każdego dnia."
Ojciec Rohr mówi szczerze i bardzo mądrze, zauważa te szczegóły życia, o którym istnieniu każdy w sumie wie, ale nikt nie zwraca uwagi. Wiele rzeczy uświadamia. Przy tym wszystkim ma cudowny dystans, co jest naprawdę godne podziwu. Nie wychwala Kościoła (jako instytucji) pod niebiosa - potrafi go też skrytykować. Przykładowo ilu księży w ogóle podejmuje temat pedofilii w Kościele, a co dopiero się na niego temat wypowiada? I to sensownie?
Uważam, że taki właśnie powinien być ksiądz - kiedy trzeba pochwali, ale udzieli też reprymendy.
A sam fakt, że książka może nie jest napisana w najciekawszy sposób, chyba nie jest zbyt istotny. W końcu zakonnik nie jest pisarzem. A jeśli potrafi przekazać chociaż część swoich mądrości czytelnikowi, to uważam, że to już dużo.
Czas przeznaczony na "Spadać w górę" uważam za dobrze spożytkowany. Jak wspomniałam, sama lektura może nie należała do najprzyjemniejszych, ale czasem warto tak po prostu siąść i pomyśleć nad życiem. Zrozumieć, że jeszcze wielu rzeczy nie wiemy.
Polecam Wam tę książkę, ale na pewno nie na obecny świąteczny rozgardiasz - raczej na spokojny, sobotni wieczór. Dopiero wtedy będzie miało to sens. A warto.
Książka nieco nie w moim typie... więc raczej nie sięgnę lecz powiem Ci że masz talent :)
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz recenzję :)
Pozdrawiam i zapraszam do sb :3
Ciekawa książka, czasem i na takie lektury mnie chęć najdzie :)
OdpowiedzUsuńTak szczerze mówiąc to pierwszy raz o niej słyszę, a chętnie bym się z nią zapoznała, bo naprawdę lubię takie książki ^^
OdpowiedzUsuńJa po samym tytule bym kupiła! :D
OdpowiedzUsuńhttp://po-uszy-w-ksiazkach.blogspot.com/
Chyba to książka nie dla mnie, chociaż warto czasem coś takiego przeczytać :)
OdpowiedzUsuńW ostatnim czasie nie mam najmniejszej nawet ochoty rozmyślać nad życiem, więc na pewno nie przeczytam, poza tym ocena 6/10 wcale a wcale mnie nie zachęca. ;)
OdpowiedzUsuńJa wolę na razie nie rozmyślać nad życiem, obecnie jak sama wspomniałam panuję świąteczny rozgardiasz, porządki, potem sylwester, szkoła. Zawsze jest jakieś ale, chyba odpuszczę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.