Jakiś czas temu miałam przyjemność zapoznania się z Charlotte Bronte i jej siostry śpiące - niesamowitą biografią pióra Eryka Ostrowskiego, która zmieniła mój sposób patrzenia na całą twórczość sióstr. Wiele razy stwierdzono w niej, że ostatnia książka najstarszej Bronte jest jednocześnie tą najbardziej wartą uwagi, a także że dominują w niej autobiograficzne wątki autorki. Zafascynowana życiorysem Charlotte zapragnęłam zapoznać się z tym jej najlepszym dziełem. Czy Villette spełniło wszystkie moje oczekiwania?
Lucy Snowe utraciła wszystko - dom, pieniądze i rodzinę. Czując że nie ma nic do stracenia, postanawia wyruszyć do Francji. Trafia do małego miasteczka Villette i szybko znajduje pracę w postaci nauczycielki na pensji dla dziewcząt. Ma nadzieje znaleźć w niej spokój i bezpieczeństwo, jednak natrafia na wiele tajemniczych, pozornie niemożliwych zdarzeń. Także i jej serce, będące do tej pory wyłącznie wyzutą z uczuć zimną skorupą, zaczyna domagać się uczuć.
Pierwsze kilkadziesiąt stron Villette mogę porównać z najpłytszym odcinkiem rzeki, którą chce się pokonać. Robi się to z entuzjazmem oraz łatwością i nie myśli się o przyszłych trudach, lecz zwycięstwie - w tym wypadku poznaniu zakończenia. I rzeczywiście: czytając pierwsze rozdziały i smakując ten niepowtarzalny styl, którym posługiwać się może jedynie ktoś o nazwisku Bronte, niewiele myślałam o aktualnych zdarzeniach. Zajęta byłam rozmyślaniem nad mającymi nastąpić dopiero wydarzeniami, będącymi jednocześnie świadectwem tragicznego życia autorki. Jednak dopiero gdy stopa Lucy wreszcie stanęła na francuskich ziemiach, poczułam jak długa droga jeszcze przede mną. Mówiąc przed chwilą o walce wcale nie żartowałam. Siedmiuset stron najwybitniejszego dzieła Charlotte nie czyta się ani łatwo, ani lekko. Prawda jest bowiem taka, że akcja stoi tu w miejscu, a jedynymi niemal zdarzeniami są zmiany w toku myślenia głównej bohaterki. Wiele rzeczy można przewidzieć, a od lektury można nabawić się autentycznej depresji. Mimo to ukończenie Villette napełnia czytelnika satysfakcją i jednocześnie dziwnym uczuciem stuprocentowego zgłębienia natury głównej bohaterki, a więc zarazem autorki. Dopiero z przeczytaniem ostatniego zdania, gdy wszystkie wątki się łączą a tajemnice wyjaśniają, można dostrzec wielkość tej książki.
Świat względnie łatwo rozumie możność ginięcia z głodu z powodu braku pożywienia, niewielu jednak znajdzie się ludzi zdolnych pojąć i odczuć przeżycia tych, których osamotnienie i odcięcie od wszystkiego doprowadza do szału.
Kreacja Lucy Snowe jest wnikliwsza, a jej osobowość bogatsza w szczegóły niż portrety psychologiczne jakichkolwiek innych postaci fikcyjnych. Jak jednak postać literacka może być papierowa, gdy za jej maską kryje się osoba z krwi i kości? Nieraz myślałam, że zdecydowanie nie mogłabym polubić Lucy - według mnie była zbyt pesymistyczna, zbyt zrezygnowana i bez ducha walki. Marzyła o miłości, a nie robiła nic w kierunku, aby ją zdobyć. W głębi serca była wściekła na niesprawiedliwość świata, ale nawet nie próbowała okazywać swoje uczucia. Niejednokrotnie byłam znudzona jej zbyt długotrwałymi, lecz pustymi rozmyślaniami, i tyleż samo razy podziwiałam jej cierpliwość i pokorność. Wtedy przypominałam sobie też, kim jest panna Snowe w rzeczywistości. I wnioskując po Villette - w posiadaniu jakże złożonej psychiki musiała być Charlotte Bronte! Jak mocno musiała przeżywać utratę swojego ukochanego i rodzeństwa! Jak bardzo musiała mieć dość życia, aby mieć odwagę stworzyć tak bezpośrednią powieść! Przez woal tajemnicy dobiega gdzieś tu cichnące bicie serca, zastępowane stopniowo smutkiem i cierpieniem. Napełniają one czytelnika współczuciem równie mocno, co emanująca z wątków miłosnych beznadziejność; jednak nie zastanawiają tak, jak wątek nadnaturalny. Wszystko to łączy się w jeden wielki znak zapytania, domagający się odpowiedzi - jeżeli Villette jest rzeczywiście autobiografią, to jak Charlotte miała siłę żyć?
Wspominając lekturę ostatniej książki Bronte będę niestety myślała raczej o żółwim tempie czytania jej aniżeli o właściwej akcji (lub jej braku). Mimo to z pewnością żałowałabym, gdybym nie zapoznała się z Villette. Z Wami będzie tak samo - polecam więc uzbrojenie się w czas, cierpliwość oraz pełen czajnik zagotowanej wody i wkroczenie do świata Lucy Snowe!
Od pewnego czasu jestem ciekawa tej książki jak i innych wydanych pod nazwiskiem Bronte. Mam nadzieję, że uda mi się za niedługo przeczytać.
OdpowiedzUsuńMam ochotę na tę książkę, sama nie wiem czemu :))
OdpowiedzUsuńPamiętasz, co ci powiedziałam o tym fragmencie z kreacją bohaterki? Mówię tutaj to samo xD
OdpowiedzUsuńDoskonale wiesz co o tym myślę. Zgadzam się ze wszystkim, ale nie z oceną. :)
OdpowiedzUsuńKsiążka nie jest w moich klimatach, ale mam zamiar przeczytać jeszcze coś Bronte :)
OdpowiedzUsuńNigdy w życiu!
OdpowiedzUsuńChciałabym przeczytać, ale troszkę się obawiam przynudzania :(
OdpowiedzUsuń"Villete" przeczytam pewnego dnia na pewno, ale kiedy to nastąpi jeszcze nie wiem. ;) Najpierw planuję sięgnąć po "Jane Eyre" Charlotte, której (zgroza!) jeszcze nie przeczytałam i powrócić do "Wichrowych Wzgórz" Emily, a dopiero potem będę myśleć o innych powieściach sióstr Bronte. :)
OdpowiedzUsuńOdpowiadając na pytanie "jeżeli Villette jest rzeczywiście autobiografią, to jak Charlotte miała siłę żyć?" - znalazła męża i krótkie, bo krótkie, ale szczęście, o którym marzyła.
OdpowiedzUsuńtak, wiem to, ale chodzi mi o ten czas, gdy traciła kolejno swoją całą rodzinę. jak udało jej się to przetrwać, aby w końcu znaleźć to szczęście?
Usuń