wtorek, 18 listopada 2014

Przymusowa podróż na Wyspę Skarbów

Nigdy więcej lektur.
(Lektur, które wydają mi się beznadziejne już na pierwszej stronie - reszta, czemu nie?)
Zmęczyło mnie już pierwsze zdanie, ale zacisnęłam zęby. Stwierdziłam, że jakoś przeczytam, że powinnam, że to w zasadzie dobry pretekst, żeby nie uczyć się matmy. Ale nie jestem pewna, czy już nie wolałabym się uczyć o bryłach obrotowych. Na dodatek źle poszedł mi test, bo byłam tak zaabsorbowana tym, żeby zrozumieć słowa, które czytam i mniej więcej zapamiętać chronologię zdarzeń, że na szczegóły nie zwracałam uwagi. Chociaż na takie, jak na przykład imię papugi, która pojawiła się jakieś całe dwa razy, i tak bym pewnie nie zwróciła, ale to inna sprawa - czego się spodziewać po sprawdzianach z lektur w szkole? 
O czym mowa? O Wyspie Skarbów Roberta Stevensona. 
Choć może nie jestem właściwą osobą, żeby krytykować książkę, którą w końcu ktoś musiał wybrać na szkolną lekturę - zapraszam na wielkiego, wielkiego hejta. 

Zacznijmy od fabuły opierającej się na postaciach piratów i poszukiwaniu wyspy skarbów. W mojej ocenie było to coś zupełnie z kosmosu - równie dobrze mogłabym czytać o ziejących ogniem smokach. Ale pomijając jej absurdalność, przynajmniej z dzisiejszego punktu widzenia, wydawać by się przecież mogło, że będzie to emocjonująca, przygodowa powieść! Przygodowa poniekąd niewątpliwie - ale podkreślić trzeba, że przygody poszukiwaczy skarbów wloką się jak wyjątkowo powolny żółw. Uwierzcie, w Wyspie Skarbów nic się nie dzieje. Nic. Nie odczuwałam jakiejkolwiek motywacji do dalszego czytania. Przy każdym przekręceniu kartki liczyłam w myślach, ile zostało mi jeszcze do końca. Okropność! Poza tym całość składa się właściwie z trzech motywów: picia rumu, godnej pożałowania, ale przecież typowo ludzkiej żądzy bycia bogatym i wreszcie morderstw. Były one tak częste, że w końcu straciły jakikolwiek wydźwięk. Do wszystkiego można się przyzwyczaić, nawet do trupów na niemal każdej stronie. A szkoda, bo przecież korsarska krew mogłaby ożywić jakoś tę niespieszną akcję. 

Nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć. Nie planowałam tego tekstu. Po prostu: nie polecam. Chyba że wyjątkowo mocno kochacie tematykę piratów, bądź jesteście literackimi masochistami. 

3 komentarze:

  1. Na szczęście mi w gimnazjum oszczędzono takich strasznych lektur :o

    OdpowiedzUsuń
  2. Najważniejsze, że udało Ci się przez to przebrnąć i lektura jest już za Tobą :) Bo mnie jeszcze czeka jakieś 450 stron "Zbrodni i Kary"...

    OdpowiedzUsuń
  3. Tematyka piracka absurdalna? No proszę;) Mi ta książka się podobała, czytałam ją chyba więcej niż raz. Jak widać, mam po prostu zupełnie inny gust;)

    OdpowiedzUsuń