Miesiąc temu skończyłam czytać jedną z lepszych serii mojego życia. Mogłabym policzyć na palcach jednej ręki, ile książek poruszyło mnie w podobnych stopniu, jak ona. Domyślacie się, o czym mówię? Oczywiście o Marii Antoninie pióra Juliet Grey! Musicie wiedzieć, że wciąż nie przestałam żyć jej historią. Otworzyła w moim sercu ranę, a uleczyć ją mogę jedynie lekturami powieści choć połowicznie jej dorównujących, w miarę możliwości zbliżonych tematyką.
Początek ich poszukiwań?
Historia żony Napoleona Bonaparte. Józefina.
Róża w wieku czternastu lat słyszy przepowiednię wróżki. Mówi ona, że dziewczyna wyjdzie nieszczęśliwie za mąż, zostanie wdową, a w końcu... królową. Wkrótce przeprowadza się do Paryża, aby zacząć życie mężatki i matki. Nad Francją szybko zaczyna wisieć widmo wojny domowej, którą niesie ze sobą rewolucja francuska. A gdzieś pośród wszechobecnego chaosu i śmierci kryje się nieznany jeszcze Róży Napoleon...
Jakkolwiek darzę historię szczerą sympatią, to temat epoki napoleońskiej nigdy mnie specjalnie nie interesował. Może właśnie dlatego nie czułam entuzjazmu otwierając Józefinę? Wtedy okazało się jednak, że Różę poznajemy w wieku lat czternastu, kiedy nikomu nie śniło się jeszcze nawet o rewolucji francuskiej. Nie mogę jednak powiedzieć, że autorce wyszło to na dobre. Czas akcji jest za bardzo rozwleczony, a przez to Józefina składa się z przeogromnej liczby słów i zadziwiająco małej liczby zdarzeń. Niezbyt dynamiczna akcja nie wzbudza w czytelniku zainteresowania i na pewno nie ułatwia szybkiego czytania. Myślę, że mogę powiedzieć, iż w pewien sposób nawet męczy. Pod koniec, kiedy wreszcie sprawy nabrały obrotów, myślałam już jedynie o tym, że chcę Józefinę skończyć. Jednak chociaż nie miałabym większych problemów z odłożeniem książki na bok, to wciąż chciałam poznać końcówkę. Szkoda tylko, że pomijając ów koniec, powieści bynajmniej nie czytałam dla osoby Róży. Złapałam się na tym, że przez znaczną część powieści (tę z rewolucją francuską w tle) czekałam jedynie na krótkie wzmianki o Marii Antoninie. A nawiązując do Królowej, muszę napisać, że nie ma najmniejszego porównania między wspomnianą poświęconą jej serią, a historii Róży... Maria Antonina jest po prostu literackim majstersztykiem, który jednocześnie kończy i zaczyna jakiś rozdział w życiu czytelnika. Józefina - wręcz przeciwnie. To zwykły dziennik niewyróżniającej się niczym kobiety o dość banalnym jak na owe czasy życiu. Jej kreacja pozostawia wiele do życzenia, a podobnie rzecz ma się z wszystkimi postaciami w książce. Warto wspomnieć, że było ich naprawdę dużo i przez to cały czas czułam się zagubiona, gdyż nie wiedziałam, o kim właściwie czytam. Charaktery bohaterów nie były odpowiednio zróżnicowane i przez to zlewali się oni w jedną całość... Naturalną konsekwencją tego jest więc to, że czytelnik bardziej skupia się na rozgrywających się w tle historycznych wydarzeniach, aniżeli na prywatnych rozterkach rodziny Beauharnais. Niestety ten aspekt Józefiny także mnie zawiódł. Pomijając nawet fakt, że rewolucja przedstawiana jest z perspektywy republikanów, których po lekturze Antoniny darzę niechęcią, to Sandra Gulland naprawdę nie przyłożyła się do swojej pracy! Nie wyjaśnia czytelnikowi dostatecznie przejrzyście sytuacji panującej wtedy we Francji; zdaje się zapominać, że ktoś zupełnie nieogarniający tematu nie wie tego wszystkiego co ona. Na szczęście nie należę do tej grupy, a o rewolucji wiem wszystko co najważniejsze, jednak bądźmy szczerzy: nie będzie tak ze wszystkimi. Poza tym według mnie nie został dostatecznie oddany horror, jakim była owa rewolucja. Ktoś, kto uważa inaczej, chyba nie czytał innych poświęconych jej książek! Nie mogę jednak powiedzieć, abym - ze względu na trwającą masakrę - zupełnie nie współczuła bohaterom. Moje uczucia były raczej ambiwalentne. To chyba kolejny dowód na to, że książka jest przeciętna. W końcu przy Marii Antoninie płakałam prawie jak na Titanicu.
Problem jest taki, że chociaż Józefina okazała się dość słabą książką, a jej lektura zamiast emocji i uniesień przyniosła mi raczej tylko znużenie, to wciąż chcę poznać jej kontynuację. Zanim się do niej zbiorę może minąć trochę czasu, jednak nie mówię jej "nie". Jednak jeśli chodzi o Was, to niestety raczej odradzam... i po raz kolejny polecam Wam Marię Antoninę.
Na tym właśnie polega kłopot z Francuzami. Nie potrafią śpiewać w dowolnym miejscu i o dowolnej porze.
Książke widziłam wczoraj na wyprzedaży w sklepie i nawet wahałam się czy nie kupić. Po przeczytaniu Twojej recenzji ciesze się, że jednak z niej zrezygnowałam na rzecz innych powieści .
OdpowiedzUsuńhttp://lowczyni-ksiazek.blogspot.com/
Nie chce jej czytać ;p
OdpowiedzUsuńRaczej nie ciągnie mnie do tej książki ;-)
OdpowiedzUsuńNie przepadam za tego typu literaturą, więc i tak bym sobie podarowała :P Nie ma nic gorszego, niż rozczarowanie książką. No dobrze, może jest, ale to i tak boli :D
OdpowiedzUsuńA byłam tak pozytywnie nastawiona do tej książki.... Raczej sobie odpuszczę...
OdpowiedzUsuńTo trochę dziwne, że Cię tak rozczarowała, ale Ty nadal chcesz poznać jej kontynuacje. Na Twoim miejscu chyba bym sobie darowała.
OdpowiedzUsuńW związku ze zmianą nazwy mojego bloga pojawił się problem dotyczący obserwowania. Moje posty nie są wyświetlane w Twoim pulpicie nawigacyjnym. Aby to zmienić należy odobserwować mnie i zaobserwować na nowo. Mam nadzieję, że nie sprawi Ci to żadnego problemy. Natomiast dzięki temu będziesz na bieżąco z nowymi postami.
Pozdrawiam.
Widziałam tę książkę w promocji w jakimś markecie i w sumie dobrze, że jej nie kupiłam (a walczyłam ze sobą, czy może jednak...). Szkoda, że książka słaba, bo zapowiadało się super.
OdpowiedzUsuńW takim razie będę omijać. :)
OdpowiedzUsuńPatrz, a taka byłam napalona na tę książkę, dobrze wiedzieć.
OdpowiedzUsuń