Czy marzyliście kiedyś, o pojechaniu gdzieś daleko, hen przed siebie, i przeżyciu niesamowitej przygody? O zdobyciu niezapomnianych wspomnień, wdaniu się w namiętny romans? A potem zostawieniu tego wszystkiego jak gdyby nigdy nic i powrocie do normalnego życia? Bo przecież to oczywiste, że zazwyczaj to, co się dzieje na wakacjach, zostaje na wakacjach. Wszyscy to wiedzą...
... a raczej wszyscy oprócz Anny. Po pięciu latach ponownie odwiedza ona tureckie Marmaris, które uprzednio zostawiła ze złamanym sercem i podeptaną dumą, z nadzieją, że wśród szumu fal i miejscowych smakołyków uda jej się odprężyć oraz zapomnieć o pracy i minionych zdarzeniach. Nie wszystko idzie zgodnie z planem, bo szybko ponownie spotyka Pabla - swoją dawną miłość. Mężczyzna jej jednak nie poznaje i w sposób mader oczywisty próbuje uwieść. Czy kobieta powinna zdradzić mu swoją tożsamość? A może raczej pozwolić sobie na chwilę zapomnienia i przyjemności?
Pierwszą rzeczą, która nasuwa mi się na myśl, gdy próbuje teraz podsumować sobie w myślach Sześć rajskich nocy jest Turcja. Jej gorące słońce, piaszczyste plaże, czysta przejrzysta woda. Miejsce, do którego zapragnęłam się natychmiast teleportować, kiedy tylko porównałam widok zza okna Anny ze swoim. Nie musiałabym nawet przeżywać czegoś Wielkiego, samo bycie tam... Wszystkie te uczucia zawdzięczam niesamowicie plastycznym opisom, które stały na naprawdę bardzo wysokim poziomie i niemalże pozwoliły mi odczuć sypkość piasku przelatującego między palcami czy szum fal zachwycający uszy.
Trochę inaczej sprawa ma się z osobą Anny, która stanowi główną rysę na powieści pani Hołyk-Arora. Jest ona okropnie irytującą osobą, spędzającą więcej czasu na wewnętrznych monologach i rozdarciach niż na rozmowach z bliźnimi. Byłam w stanie zrozumieć jej niektóre postępowania i kroki - wiele z nich było całkiem słusznych, z naciskiem na to ostatnie, które - mimo że brałam je pod uwagę - dość mocno mnie jednak zdziwiło... Ale przerasta mnie osoba, która 90% swojego czasu spędza kłócąc się sama ze sobą. Ktoś tak wewnętrznie niepozbierany w rzeczywistości nie potrafiłby się w ogóle uśmiechać, bo "Rozsądek" zabraniałby tego. Sytuacja zmieniała się, gdy na scenie pojawiał się Pablo i ratował sytuację próbując z mniejszym lub większym skutkiem uwieść Annę. Namiętność, niekoniecznie taka miniona, iskrząca między nimi była tak naturalna i jednocześnie żywiołowa, że przynajmniej na te niedługie momenty mogłam zapomnieć o denerwującym charakterze głównej bohaterki.
Sześć rajskich nocy to lekka lektura, która powinna zadowolić wszystkich niewybrednych czytelników poszukujących czegoś niezobowiązującego do poczytania w wolny wieczór. Jeśli tylko zdołacie zignorować trudną osobowość Anny, przyjemny czas z książką macie zagwarantowany. I zapewniam, że obserwując zbliżającą się nieubłaganie jesień, zamarzycie o gorącej Turcji.
Moja ocena: 6/10
Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję autorce!
Zapowiada się ciekawa książka :) Może kiedyś sięgnę :)
OdpowiedzUsuńAutorka natomiast dziękuje przemiłej recenzentce za dobre słowo i uwagi, które na pewno zostaną uwzględnione ;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJak już dobrnę do końca swoich stosików, to i do ,,Sześciu rajskich nocy" sięgnę ;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJeśli to lekka lektura to bardzo chętnie sięgnę.
OdpowiedzUsuńLubię lekkie książki, ale na tą nie mam jakiejś specjalnej ochoty. Może kiedyś.
OdpowiedzUsuń